Zanim nakręcimy się kolejną dmuchaną debatą, kto będzie lepszym „prezydentem Europy” – Tusk czy Saryusz-Wolski – przypomnijmy, że, delikatnie mówiąc, to jednak funkcja z ograniczoną odpowiedzialnością.
Cała dyskusja, jaka za sprawą publikacji w „Financial Times” rozgrzewa internety, jest, trzeba przyznać, dobrze wpuszczonym w obieg balonem do testowania reakcji. Ponadto, jeśli rzeczywiście kierownictwo PiS sonduje możliwość wysunięcia przez polski rząd kandydatury Jacka Saryusza-Wolskiego na stanowisko przewodniczącego Rady Europejskiej, to jest to kolejny polityczny majstersztyk Jarosława Kaczyńskiego (niezależnie, czy ktoś szefa PiS popiera czy wręcz przeciwnie). Politycznie bowiem to temat, który prawie w ogóle nie obchodzi polityków na Zachodzie (wiedzą, co i kto tak naprawdę Unią rządzi), dla naszego wewnętrznego grajdołka za to ma to znaczenie podwójne: Kaczyński, proponując Jacka Saryusza-Wolskiego zamiast Donalda Tuska na kolejną kadencję, wychodzi z niezręcznego pata, jakim jest z jednej strony brak możliwości poparcia tego polityka przez obecny rząd (bo niby dlaczego jakiś rząd miałby popierać swojego obywatela, który całą Unię wzywa do ukarania własnego kraju), z drugiej zaś oczywiste narażenie się na oskarżenie, że PiS nie chce nikogo z PO na eksponowanym stanowisku w UE. No więc wystawienie Saryusza-Wolskiego sprawiłoby, że to Platforma musiałaby spierać się we własnym gronie, czy poprą swojego człowieka popieranego przez rząd PiS, czy też będą do upadłego walczyć o również swojego człowieka, który jednak nie ma szans na poparcie rządu. Politycznie: majstersztyk.
Merytorycznie: każdy, kto choć raz słuchał Jacka Saryusza-Wolskiego i obserwuje jego działalność w Parlamencie Europejskim, wie, że jest z pewnością lepiej przygotowany (nie tylko ze względu na swobodę językową) do pełnienia funkcji przewodniczącego Rady Europejskiej niż Donald Tusk. Mówiąc nieładnie (choć to komplement), Saryusz-Wolski na unijnych klimatach, kulisach i kontaktach zna się jak mało kto z polskich polityków. Alternatywa dla Tuska jest zatem idealna.
Przede wszystkim zaś Saryusz-Wolski z pewnością dobrze rozumie, że gdyby przejął po Tusku stanowisko, to nie zostałby żadnym „prezydentem Europy”, tylko tym, kim jest naprawdę przewodniczący Rady Europejskiej, czyli sekretarzem, odpowiedzialnym za organizację szczytów, próbę pośredniczenia i szukania kompromisu między prawdziwymi przywódcami UE, czyli szefami rządów i głowami państw. Ma też wpływ na agendę szczytów, podejmowane tematy, więc nie jest to również – teoretycznie – funkcja wyłącznie marionetkowa (choć to też zależy od osobistych predyspozycji).
Potencjalne wystawienie Saryusza-Wolskiego byłoby jednak ruchem obliczonym głównie na rozgrywki polityczne na polskim podwórku. W Unii raczej nie będzie zgody na drugiego pod rząd polityka z Polski na tym stanowisku. Poza tym Unia ma naprawdę większe problemy od tego, kto zostanie „prezydentem Europy”.
Jacek Dziedzina Zastępca redaktora naczelnego, w „Gościu” od 2006 roku, specjalizuje się w sprawach międzynarodowych oraz tematyce związanej z nową ewangelizacją i życiem Kościoła w świecie; w redakcji odpowiada m.in. za kierunek rozwoju portalu tygodnika i magazyn "Historia Kościoła"; laureat nagrody Grand Press 2011 w kategorii Publicystyka; ukończył socjologię na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, pracował m.in. w Instytucie Kultury Polskiej przy Ambasadzie RP w Londynie, prowadził również własną działalność wydawniczą.