Hiszpańscy biskupi odnieśli się negatywnie do prób legalizacji w ich kraju instytucji surogatek, czyli kobiet oferujących donoszenie w swych łonach zarodków innych małżeństw. Rzecznik tamtejszego episkopatu ks. José Gil Tamayo wyjaśnił przy tym, że - zdaniem biskupów - szkodliwa dla społeczeństwa jest już sama dyskusja nad kwestią tzw. macierzyństwa zastępczego.
"Dzieci i kobiety nie mają ceny. Macierzyństwo zastępcze jest formą wykorzystywania kobiety i dziecka, które staje się w ten sposób przedmiotem konsumpcji, a w grę wchodzą pieniądze, którymi wynagradzane są za swoje usługi surogatki" – powiedział rzecznik.
Prawo hiszpańskie zakazuje zawierania umów na tzw. wynajem brzucha. Nawet jeśli strony porozumiały się co do kwoty za usługę surogatki, to kontrakt nie ma żadnej mocy, a kobieta po porodzie może odstąpić od porozumienia i pozostać z dzieckiem. Dodatkowo za udział w tym procederze obowiązują kary od 10 tys. do 1 mln euro.
Od kilku lat w hiszpańskich mediach i kołach politycznych trwa ożywiona dyskusja nad możliwością legalizacji surogatek. W minionym roku przeciwnicy tego rodzaju usług zyskali tam nieoczekiwanego sojusznika – feministki. Partia Feministek Hiszpańskich (PFE) złożyła pozew do madryckiego sądu, żądając likwidacji targów Surrofair, popularyzujących usługi surogatek. Lewicowe aktywistki stwierdziły w pozwie, że wynajem brzucha jest najnowszą formą prostytucji i handlu ludźmi. Według PFE organizujące imprezę wystawienniczą pismo "Babygest" pomaga pośrednio Hiszpankom w wyjazdach do Rosji, Grecji i na Ukrainę, gdzie w sposób legalny i taniej niż w swojej ojczyźnie mogą one wynająć surogatkę.
Według feministek hiszpańskie surogatki zarabiają na nielegalnym procederze od 50 do 200 tys. euro. Tymczasem w Europie Wschodniej “zastępczą matkę” można wynająć już za 20 tys. euro.