To nie recenzja teatralna, bo nie o spektaklu piszę...
Zwyczaj opisywania filmów czy spektakli bez ich obejrzenia jest dość słaby. Zgoda. O ile jednak mówi się i pisze o sztuce. W przypadku „Klątwy” z Teatru Powszechnego sztuką byłoby pójść do teatru i w całości obejrzeć ową tfu-rczość bez mdłości i potwornego poczucia zażenowania. Z powodu aktorów, z powodu reżysera nawet i mniej - bo znany jest z podobnych „dzieł”. Ale przede wszystkim z powodu decydentów, którzy pozwolili, by za publiczne pieniądze, w publicznym teatrze wystawione zostało coś, co jest pomieszaniem brutalnego uderzenia w świętości pornografią, dużą dawką obsceny i wulgarności, z politycznymi frustracjami i fobiami, które w imię „wolności artystycznych” pozwalają sobie na „niewinne” zbieranie wśród publiczności pieniędzy na zabójstwo polityka. A wszystko to w imię „sztuki”, wszystko to jest „satyrą” (informacja ze strony teatru) i podobno ma widza prowokować do myślenia.
Seks oralny z papieżem, czyli jedna ze scen przedstawienia, którą pokazało TVP Info (i dobrze, że pokazało), rzeczywiście sprowokowała do refleksji. I to kilku.
Po pierwsze sam św. Oburz tu nie wystarczy. Samo „zagotowanie się" Twittera, zgorszone głosy wielu, rzeczywistości scenicznej nie zmienią. A mówienie, że to brzydka sztuka jest i rani uczucia religijne, też nie ma za bardzo sensu. Bo tfu-rcy doskonale zdawali i zdają sobie sprawę z prezentowanych treści. I wiedzieli od samego początku, kogo chcą dotknąć czy raczej spoliczkować, a kto będzie bić brawo w niekłamanym zachwycie. Na „zgorszenie” i publiczne piętnowanie wręcz czekają, bo nic tak jak św. Oburz nie zrobi im reklamy. Co więcej, szanowny reżyser tylko czeka, by móc w całej Europie opowiadać o „zaściankowej” Polsce, w której na jego sztuce się nie poznano i z której nawet (bo są takie głosy) chciano go siłą wydalić (nomen omen). Ale nawet ta kreacja na euromęczennika za wolną sztukę specjalnie reżyserowi nie wyszła. Bo zbyt przewidywalna, zaplanowana i właśnie rozgrywana przy nieświadomej pomocy również wszystkich „zgorszonych”. (Ktoś napisał, że celem tego spektaklu jest jego... zakazanie. I może być w tym sporo racji).
Po drugie, bardzo dziwią stwierdzenia typu: teraz to powinien Teatr Powszechny zrobić przedstawionko uderzające w muzułmanów czy żydów. I jeśli Mahomet zostanie potraktowany jak Jan Paweł II, to już będzie wszystko w porządku. (No ale wiadomo, że reżyser i artyści to tchórze, więc się tego nie podejmą). Otóż nawet jeśli reżyser i aktorzy mieliby kolejny obleśny pomysł (nie mylić z odwagą) i rzeczywiście pogwałciliby uczucia religijne (i zwykłe poczucie przyzwoitości) kolejnych grup społecznych, nie podniosłoby to ani rangi teatru, ani ich twórczość nie stałaby się o włos lepsza czy raczej przyzwoitsza. Wręcz przeciwnie. Poziomu kultury nie powinno się mierzyć poziomem szamba.
Po trzecie, jeśli przyjmiemy, że oburzanko i bicie piany typu: „jakie to brzydkie przedstawienie i jaka kloaka” nie wystarczą, to w jaki sposób działać? I to jest chyba kluczowe, najtrudniejsze pytanie, a jednocześnie problem do rozwiązania. Bo co i raz wybuchają skandale i afery wokół przedziwnych „performanców” i innych cyrków. Cyrki są zawsze oparte na prostej zasadzie: napluć w sposób „satyryczny” na wartości, bo przecież i tak nic nam nie zrobią. Co najwyżej pojawi się kilka tekstów, kilku polityków pogrozi palcem, a jakieś przedziwne instytucje, które już samą nazwą nie budzą respektu, skierują sprawę do prokuratury. Która, nawet jeśli sprawy nie umorzy, nie przyczyni się ani odrobinę do tego, by po prostu podobne tfu-rcze podrygi nie powstawały.
Tu chyba dochodzimy do sedna. Jak sprawić, by podobne przedstawionka po prostu nie powstawały? A nawet jeśli komuś przyjdzie do głowy je wyprodukować (bo przyjdzie), to wyłącznie za własne pieniądze? I z realnym poczuciem, że ryzyko odpowiedzialności prawnej i wypłacania wielomilionowych odszkodowań jest realne? Zarówno dla twórcy, jak i decydenta, który zgodził się na finansowanie podobnego dziełka. Jak sprawić, by i twórca i mecenas publiczny dwa razy zastanowili się, czy podjęcie tego ryzyka będzie po prostu opłacalne. Może zresztą w podjęciu autentycznego ryzyka byłoby choć odrobinę artystycznej prawdy. Bo samo plucie w twarz sporej części (jeśli nie większości) społeczeństwa, za pieniądze tegoż, wydaje się nie tyle zabiegiem kuriozalnym, ile raczej przemyślanym i przebiegłym. Niestety, znów udanym.
Agata Puścikowska Absolwentka dziennikarstwa i komunikacji społecznej na Uniwersytecie Warszawskim. Od 2006 redaktor warszawskiej edycji GN, od 2011 dziennikarz działu „Polska” w GN. Autorka kilku książek, m.in. „Wojennych sióstr” oraz „Święci 1944. Będziesz miłował”.