O tym, czy chrześcijanie skończą w rezerwacie, z Antonim Tompolskim rozmawia Marcin Jakimowicz.
Marcin Jakimowicz: Czy chrześcijanie skończą w rezerwacie?
Antoni Tompolski: Nie. Nie sądzę. Mam przekonanie, że w ludziach odradza się tęsknota za chrześcijaństwem. Nie tylko w Polsce. Europa, która jeszcze niedawno wstydziła się swych korzeni, zaczyna się z tego wycofywać. Od kilkudziesięciu lat głoszono przekonanie, że wraz z rozwojem technologicznym wiara stanie się zbędna. Amerykanie – jak podkreślano – są wyjątkiem. Pamiętam, jak na jednej z ekumenicznych konferencji na PAT jeden z włoskich socjologów religii przedstawiał dane, z których wynikało, że między latami 80. a 90. nastąpił wzrost religijności. W każdym wymiarze z wyjątkiem jednego: chodzenia do kościoła. Więcej osób się modliło, uważało, że Bóg jest istotny w ich życiu, itd. To był spory wzrost. Malały jedynie „słupki” związane z chodzeniem do kościoła.
Młodzi mówią: „poradzę sobie bez instytucji”. Przyjeżdżam do wspólnoty Góra Oliwna, którą prowadzisz, i widzę samych młodych ludzi. Skąd ich wytrzasnąłeś?
Przyszli po kursach Alpha. Pracujemy na specyficznym terenie: przy Miasteczku Akademickim. 15 tysięcy studentów mieszka w akademikach, a myślę, że drugie tyle na krakowskich stancjach. To naturalne, że trafiają do nas młodzi. Około 2,5 tysiąca ludzi przewinęło się przez nasze kursy Alpha, między innymi klerycy franciszkańscy i ludzie ze wspólnoty Galilea. Ponieśli tę inicjatywę dalej, w sumie do ponad 65 miejsc w Polsce i w wielu krajach na świecie.
Gdy przed laty Josh McDowell powiedział: „Być może rośnie nad Wisłą ostatnie pokolenie chrześcijan”, wszyscy stukali się głowę: „Co ten facet wygaduje?”.
To nieprawdopodobne, jak dziesięć lat jest w stanie zmienić perspektywę patrzenia i nauczyć nas pokory. Myślę, że największe tąpnięcie nastąpiło przed pięciu laty. Gdy Benedykt XVI zainicjował nową ewangelizację, polski Kościół odpowiedział natychmiast. Byłem tym zaskoczony. Wydaje mi się, że największy wpływ na tę decyzję miał… Janusz Palikot. Biskupi zobaczyli 12 procent poparcia dla człowieka, który buduje program na antyklerykalnych nastrojach i ma młody elektorat. I chyba to uświadomiło episkopatowi, że nie jest tak różowo. Bardzo szybko stworzono w Krakowie Sekretariat ds. Nowej Ewangelizacji, na którego czele stanął biskup Ryś. To on zaprosił mnie do współpracy.
Młodych trzeba do wspólnot ciągnąć na siłę czy przychodzą sami?
To idzie falami. {BODY:BBC} (śmiech){/BODY:BBC} Podam przykład. Przed dziesięciu laty zorganizowaliśmy Alphę dla studentów. Nie było żadnych zapisów. Przygotowaliśmy salę na 50 osób, a przyszło… 300! Byłem poruszony. Zobaczyłem, jak wielki jest głód Boga, Jego słowa. Nie było żadnej promocji. Promocją byli ludzie. Pamiętam świadectwo dwóch dziewczyn: były tak zafascynowane Alphą, że opowiadały o niej w grupie na uczelni. Efekt? Przyszła cała grupa, by zobaczyć, co tak bardzo zafascynowało ich koleżanki. Na każdej Alphie mieliśmy świadectwo nawrócenia z „antypodów”, opowieść jakiegoś wojującego ateisty, kogoś zanurzonego w satanizmie czy New Age. Na jeden z kursów przyszedł pewien chłopak. Nosił ostentacyjnie satanistyczne koszulki, miał siłę przebicia, wodzowski temperament. Na Weekendzie Alpha animatorzy mieli twardy orzech do zgryzienia: „Co z nim zrobić? Rozwali nam plan!”. I wtedy jeden z nas, Piotrek, powiedział: „O co wam chodzi? Przecież Ten, który jest w nas, jest większy od tego, który jest w nim”. Niedziela rano. Czas świadectw. Pierwszy wychodzi ten właśnie chłopak. Ciarki na plecach.
Młodzi muszą zobaczyć modlących się rówieśników?
Tak. Na początku czerpią z wiary rodziców. Przychodzi jednak czas, gdy muszą się dookreślić w swym środowisku. Zachęcamy rodziców, by posyłali dzieci na obozy, na których głoszone jest jasne przesłanie Ewangelii i gdzie będą mogli zobaczyć wierzących rówieśników.
To działa. Przekonałem się na własnej skórze. Widziałem, jak zmieniła się córka po powrocie z obozu, na którym spotkała młodych chrześcijan.
U nas też to działa, choć przecież dzieci wyrastają w domu, w którym razem się modlimy. Musiały w pewnym momencie „dookreślić się” poza kontekstem rodziny.
Wiele wspólnot zaczyna przygotowanie Alphy od pustego konta albo kasy odłożonej jedynie na pierwsze spotkanie. A potem jakimś dziwnym trafem dopinają wszystko.
To zawsze krok wiary. Mam doświadczenie, że Pan Bóg troszczy się o swe dzieło. W 2012 roku zadzwonił do mnie o. Marian, franciszkanin z Ugandy. Powiedział, że chcą wyprodukować billboardy w stolicy kraju i szukają wsparcia. Spotkaliśmy się w połowie czerwca. Gdy goście z Afryki usłyszeli o Alphie, powiedzieli: „Chcemy przeprowadzić ten kurs u nas. Robią go od lat anglikanie” (Uganda jest w 40 proc. anglikańska, w 40 proc. katolicka, a reszta to animiści). Rzuciłem z głupia frant: „Zrobimy wam szkolenie”. Koniec sierpnia. Dzwoni o. Marian: „Wszystko gotowe. Arcybiskup was zaprasza. Przyjeżdżajcie. Za miesiąc”. Kosmos! Szczepienia, finanse. Ponieważ mieliśmy lecieć w pięć osób, potrzebowaliśmy 30 tys. złotych. Myślałem: „Kto może dać?”. Usiadłem i napisałem list do sponsorów. Znajomy ksiądz zapytał: „Ile spodziewasz się zebrać?”. „Dziesięć tysięcy”. „Ooo, to masz dużą wiarę”. Zebraliśmy 20 tysięcy.