Ameryka w rozkroku

Wystąpienie wiceprezydenta USA w Monachium było jednoznaczne. Deklaracje i decyzje prezydenta USA już takie nie są.

Michel Pence był najbardziej oczekiwanym gościem konferencji bezpieczeństwa w Monachium. Trudno się dziwić – po wielu sprzecznych sygnałach napływających z Waszyngtonu jeszcze w czasie kampanii wyborczej (która ma swoje prawa), ale też w czasie montowania nowej administracji amerykańskiej, świat czekał na jasną deklarację dotyczącą roli, jaką Stany Zjednoczone pod wodzą Donalda Trumpa zamierzają odgrywać w kwestii bezpieczeństwa. Dominowało bowiem przekonanie – powody dawał sam Trump – że Ameryka generalnie wycofuje się z zaangażowania w NATO, chce dogadywać się z Rosją, a jeśli zamierza angażować się poza swoimi granicami, to w rejonie Pacyfiku i w konfrontacji z Chinami.

I z jednej strony wystąpienie wiceprezydenta Pence’a, który mówił w imieniu swojego szefa, rozwiewa te wątpliwości. Pence jednoznacznie zadeklarował, że Ameryka chce pozostać filarem NATO i stać przy Europie oraz wywiązać się ze swoich sojuszniczych zobowiązań. Jednocześnie nawiązał do tego, co już wcześniej wytknął niektórym członkom NATO Donald Trump – że nie przeznaczają na obronność 2 proc. swojego budżetu – wiemy, ze poza USA z tego zobowiązania wywiązują się tylko Polska, Wielka Brytania, Estonia i... Grecja (sic!). To upomnienie przez Pence’a pozostałych sojuszników należy odczytywać jako postawienie warunku: wywiążemy się z naszych zobowiązań wobec was, jeśli wy wywiążecie się z tego i weźmiecie też na siebie ciężar zbrojeń.

Po drugie, jednoznacznie proatlantyckie wystąpienie Pence’a nie rozwiewa jeszcze wszystkich wątpliwości. Zbyt wiele innych słów ze strony Trumpa padło wcześniej, zbyt wiele decyzji i nominacji, które mogły budzić niepokój, miało miejsce przed i po zaprzysiężeniu Trumpa, żeby odetchnąć z ulgą. Nie jest wyjaśnione, czy gen. Flynn, który w poniedziałek podał się do dymisji za nielegalne (bo jeszcze w czasie urzędowania poprzedniego prezydenta) kontakty z Rosjanami i dogadywanie się ws. zniesienia sankcji, robił to za zgodą Trumpa. Szybka dymisja może sugerować zarówno to, że Trump był wściekły na Flynna, jak i to, że chciał w ten sposób odsunąć od siebie podejrzenia, że Flynn działał z jego polecenia. Ponadto nie wolno zapominać, że na czele amerykańskiej dyplomacji stoi Rex Tillerson, człowiek, który nie tylko ubijał świetne interesy z Rosjanami, ale też przyjął wysokie odznaczenie państwowe od samego Putina. Owszem, nie musi to determinować jego działań w roli sekretarza stanu i trzeba dać mu szansę. Ale ignorowanie jego CV byłoby wyrazem... ignorancji właśnie.

W przemówieniu Pence’a jedna rzecz tylko wydawała się nie na miejscu (żeby nie powiedzieć: śmieszna). Wiceprezydent hardo oznajmił, że USA pozostaną liderem w walce z Państwem Islamskim. Problem w tym, że USA tym liderem nigdy nie były. Przeciwnie, pod rządami Obamy dżihadyści mieli wystarczająco dużo swobody, by zajmować coraz większe terytoria w Iraku i Syrii. Dopiero włączenie się do wojny Rosjan sprawiło, że Państwo Islamskie przeszło do odwrotu. Amerykanie dobrze o tym wiedzą, że wojną w Syrii Rosja odzyskała wpływy w tej części Bliskiego Wschodu. Deklarację o „liderowaniu” w walce z terroryzmem można zatem uznać za sygnał wysłany w stronę Moskwy: Ameryka ma ambicję odzyskać swoją pozycję na tym terenie.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Jacek Dziedzina Jacek Dziedzina Zastępca redaktora naczelnego, w „Gościu” od 2006 roku, specjalizuje się w sprawach międzynarodowych oraz tematyce związanej z nową ewangelizacją i życiem Kościoła w świecie; w redakcji odpowiada m.in. za kierunek rozwoju portalu tygodnika i magazyn "Historia Kościoła"; laureat nagrody Grand Press 2011 w kategorii Publicystyka; ukończył socjologię na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, pracował m.in. w Instytucie Kultury Polskiej przy Ambasadzie RP w Londynie, prowadził również własną działalność wydawniczą.