Samo pojęcie „rodziny tradycyjnej” sugeruje, że jest jakaś rodzina „nietradycyjna”.
Można czasem usłyszeć, że odbyła się manifestacja w obronie tradycyjnej rodziny. Domyślamy się, że chodzi o rodzinę rozumianą zgodnie z antropologią biblijną, której celne streszczenie znajdujemy w jednej z piosenek „Arki Noego”: „Sanki są w zimie, rower jest w lato/ Mama to nie jest to samo, co tato”. Innymi słowy jest tata (mężczyzna), jest mama (kobieta) i są dzieci (chłopcy, dziewczynki). Zastanawiam się jednak, czy nie lepiej byłoby mówić po prostu o obronie rodziny. Samo pojęcie „rodziny tradycyjnej” sugeruje, że jest jakaś rodzina „nietradycyjna”, na przykład dwóch „tatusiów”, którzy mają synka, który powstał z zapłodnienia komórki jajowej pochodzącej od anonimowej dawczyni, przy czym do urośnięcia dziecka w łonie wynajęto inną jeszcze kobietę, zwaną surogatką. Ale czy należy dwóm „tatusiom” i wyprodukowanemu dziecku odmawiać miana rodziny? A jeśli tak, to jak ich nazwać, skoro jakieś państwo sankcjonuje prawnie tego rodzaju sytuacje? Bazowa grupa społeczna?
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
ks. Dariusz Kowalczyk