Po mowie inauguracyjnej nowego prezydenta USA wielu komentatorów wpadło w panikę. Być może idee Donalda Trumpa mogą stanowić problem dla dużej części świata. Nie musi on jednak dotyczyć Polski.
Z pierwszego przemówienia 45. prezydenta USA można wysnuć wniosek, że naprawdę wierzył on w to, co mówił w kampanii. Hasło „America first” naprawdę ma być mottem prezydentury Donalda Trumpa. Taki kierunek niepokoi bardzo wielu ludzi. Ale oskarżanie Trumpa o narodowy egoizm samo w sobie jest postawą egoistyczną. Amerykanie mają prawo do obrony własnych interesów. I nie ma żadnej zasady, według której mieliby brać odpowiedzialność za inne narody bez zaangażowania z ich strony.
Donald Trump zapowiedział protekcjonistyczną politykę gospodarczą. To właśnie ekonomiczny interes Ameryki ma być główną osią jej polityki zagranicznej. Groźba wojny handlowej z Chinami jest realną perspektywą. I to dlatego, że właśnie teraz dla Stanów Zjednoczonych jest ten moment, kiedy mogą one jeszcze powstrzymać utratę pozycji w światowej gospodarce na rzecz wschodnioazjatyckiego smoka. Konflikt na linii Pekin-Waszyngton może wpłynąć na światową gospodarkę. Ale czy w długofalowej perspektywie straci na tym Polska?
Wielu komentatorów zauważyło podobieństwo retoryki Trumpa do retoryki PiS. Jednak niewielu z nich zastanowiło się nad źródłem zwycięstwa tej retoryki w wyborach w Polsce i USA. Pomijając efekt skali, w obu krajach społeczeństwo dostrzegło dwa problemy. Po pierwsze, nierównomierne rozłożone korzyści ze wzrostu gospodarczego. Po drugie, spadek znaczenia rodzimego przemysłu. I w obu przypadkach odpowiedzią okazał się idea protekcjonizmu gospodarczego.
W wywiadzie dla „Bilda” i „Timesa” nowy prezydent USA niezbyt pochlebnie wypowiadał się o Unii Europejskiej. Dostało się też Niemcom. A to Niemcy i Unia Europejska jako ich wehikuł (jak sam opisał to Trump), są obok Chin głównym rywalem gospodarczym USA. I tu pojawia się właśnie punkt wspólny w myśleniu rządu polskiego i amerykańskiego. W obu wypadkach mamy do czynienia z nieufnością wobec UE jako zbiurokratyzowanej struktury, służącej w dużym stopniu interesom Niemiec.
W Polskich głowach dominuje strach przed Rosją. Ale jeśli się zastanowić, to Trump ma dużo mocniejsze karty niż Putin. Stany, jeśli by tego chciały, mogłyby zniszczyć rosyjską gospodarkę. I pokazały to w ostatnich latach. To USA mogą, ale nie muszą, znieść sankcje. A co może zaoferować Putin? Przecież nie gaz i ropę, główny towar eksportowy Rosji, których Ameryka ma pod dostatkiem. Co najwyżej neutralność w konflikcie z Pekinem. Ale czy Rosja może sobie na taką niezależność od Chin jeszcze pozwolić?
Natomiast Polska ma coś, o czym wielu komentatorów zapomina. Mamy możliwość wpływania na politykę Unii Europejskiej. Nie jesteśmy, nigdy nie byliśmy, kreatorem unijnej polityki. Ale jak chcemy, potrafimy skutecznie stanąć okoniem. Dowodem jest kryzys uchodźczy. Możemy więc utrudniać opowiedzenie się przez Unię Europejską w konflikcie handlowym Chin z USA po którejkolwiek ze stron. A Donald Trump też musi pamiętać, że po Brexicie Polska została największym w Unii proamerykańskim krajem. Takiego sojusznika głupio utracić.
Kolejnym ważnym atutem Polski jest jej rola i zaangażowania w regionie Europy Środkowo-Wschodniej. Niemcy są dla trumpowskiej Ameryki przede wszystkim rywalem ekonomicznym. Rosja jest uzależniona od eksportu surowców do Chin i Europy i trudno jej będzie te więzy zerwać. Dlatego Polska mogłaby być dla Donalda Trumpa, łatwiejszym niż Niemcy czy Rosja, partnerem w naszej części Europy.
Nie jesteśmy dla USA rywalem. Wręcz przeciwnie, nasze rządy dążą do podobnych celów, czyli do odbudowy potencjału przemysłowego. Dlatego moglibyśmy się na tej bazie dogadać z nowym prezydentem. A nawet zawrzeć trwalszy sojusz. Wszystko zależy jednak tylko o skuteczności polskich polityków.