Władze Sopotu domagają się przeprosin i wpłaty 25 tys. zł na cele społeczne od agencji, która w centrum miasta prowadzi klub go-go. Zdaniem samorządu, działalność lokalu negatywnie wpłynęła na wizerunek kurortu.
We wtorek przed Sądem Okręgowym w Gdańsku zeznawał w tej sprawie prezydent Sopotu Jacek Karnowski.
"Od kilkudziesięciu lat miasto stara się utrzymywać wizerunek miasta przyjaznego turystom, o wysokich walorach kultury, uzdrowiska" - mówił w sądzie Karnowski. Dodał, że miasto wydaje rocznie kilka milionów złotych na promocję, a dodatkowe nakłady na ten cel ponoszą też firmy działające na terenie kurortu.
"Staramy się, by jak najwięcej turystów przyjechało do Sopotu. () Niestety, od kilku lat bardzo wiele osób zgłasza się na policję, że były nagabywane do wejścia do klubu, który nazywał się +Cocomo+, a teraz mienił nazwę. Zgłaszają się osoby, które mówią, że musiały zapłacić zawyżone rachunki rzędu kilkudziesięciu tysięcy złotych" - mówił Karnowski.
Wyjaśniał, że turyści na forach internetowych, a nawet w wypowiedziach dla prasy norweskiej, zwracali wielokrotnie uwagę na to, że "w Sopocie są okradani", że w mieście nie można bawić się bezpiecznie, bo wizyta w klubie może zakończyć się "zniknięciem z karty kredytowej kilkudziesięciu tysięcy złotych".
"Dobre imię Sopotu jest naruszane, możemy spodziewać się mniejszej liczby turystów" - mówił Karnowski i dodał, że zła sława może zmniejszyć wpływy samorządu zarówno z opłaty uzdrowiskowej (to ok. 2 mln zł rocznie), jak i różnego rodzaju opłat i podatków od podmiotów prowadzących w Sopocie różnego rodzaju działalność powiązaną z turystyką.
Zdaniem Karnowskiego miasto było zobligowane do reakcji na działalność klubu. "Dostawaliśmy maile od mieszkańców, informacje od przedsiębiorców (), na targach turystycznych, promocjach spotykamy się z pytaniami" - mówił Karnowski. "Gdyby nie było reakcji miasta na taką sytuację, ktoś mógłby wyciągnąć wniosek, że miasto zgadza się z takim wizerunkiem, że można wystawiać takie rachunki, zaczepiać ludzi na ulicy" - mówił Karnowski.
Pozwaną w tej sprawie jest Agencja Reklamowo-Marketingowa "Event", która prowadziła w Sopocie klub go-go pod nazwą "Cocomo". Pełnomocnik agencji wyjaśnił PAP, że spółka "Event" nie ma już w Polsce żadnego klubu striptizerskiego. Miasto twierdzi jednak, że najemcą lokalu po "Cocomo", w którym teraz działa inny klub striptizerski - "Kittens" - jest pozwana spółka.
Władze Sopotu domagają się od agencji "Event" przeprosin za dotychczasową działalność na terenie miasta i wpłaty 25 tys. zł na rzecz fundacji "La Strada", działającej przeciwko handlowi ludźmi. Jak wyjaśniał we wtorek przed sądem Karnowski, wskazana kwota jest symboliczna, ma wymiar "prewencyjny".
Po raz pierwszy spór między gminą Sopot a agencją "Event" sąd rozstrzygał w marcu 2015 r. Na zaocznym posiedzeniu, bez przesłuchiwania stron, ocenił, że roszczenia miasta są bezpodstawne. W kwietniu 2016 r. Sąd Apelacyjny w Gdańsku po zażaleniu powoda uznał, że sąd niższej instancji musi się ponownie zająć sprawą.
Z treści poprzedniego pozwu samorząd wycofał wezwanie właścicieli klubu go-go do zaprzestania działań, które miały - zdaniem powoda - charakter nieuczciwej konkurencji. Decyzja o zmianie treści pozwu zapadła po tym, jak Sąd Apelacyjny uznał, że gmina nie jest klasycznym podmiotem prowadzącym działalność gospodarczą. Po zmianie treści pozwu agencja "Event" wniosła powództwo wzajemne, w którym żąda od gminy przeprosin za bezzasadne powództwo dotyczące nieuczciwej konkurencji.
Kolejną rozprawę w tym procesie wyznaczono na 14 lutego. Tego dnia w sądzie - na wniosek powoda - ma zostać odtworzony m.in. reportaż telewizyjny poświęcony działalności sieci klubów go-go, w tym sopockiego lokalu.
Według "Gazety Wyborczej", która pisała wiele razy o działalności "Cocomo", w kraju było prowadzonych wiele śledztw dotyczących tego klubu. Wszystkie historie są podobne. Mężczyźni twierdzą, że wypili kilka drinków, zapłacili za striptiz, a dobę później obudzili się z rachunkami na kwoty średnio od kilku do kilkudziesięciu tysięcy złotych. Postępowania kończyły się zwykle umorzeniami z powodu braku dowodów. Obsługa zapewniała, że rachunki klienci płacili dobrowolnie, w klubach jest monitoring, a ceny drogich drinków i szampanów znajdują się w menu.
Podobny do sopockiego proces wytoczyły agencji władze Wrocławia. W sierpniu ub.r. tamtejszy sąd apelacyjny oddalił jednak powództwo, bo uznał, że nie doszło do naruszenia dóbr osobistych gminy.