Erytrea nazywana jest Koreą Północną Afryki. Panuje tam jeden z najbardziej okrutnych reżimów na świecie. Co miesiąc ucieka z tego kraju 5 tys. osób. Chrześcijanie są na masową skalę prześladowani.
Kiedy trzy lata temu u wybrzeży włoskiej Lampedusy zatonął statek pełen migrantów, usłyszeliśmy, że większość z prawie 400 ofiar tej tragedii stanowili Erytrejczycy. Nie zadano sobie jednak trudu, by odpowiedzieć na pytanie, dlaczego ludzie tak masowo uciekają z Erytrei, narażając własne życie. – Nasz kraj jest maleńki, pozbawiony wielkich bogactw i jakiegoś strategicznego znaczenia, dlatego nasz los nikogo nie interesuje – mówi ks. Mussie Zerai, erytrejski kapłan nominowany dwa lata temu do Pokojowej Nagrody Nobla za wieloletnie zaangażowanie na rzecz przybywających do Włoch uchodźców. Choć granice są uszczelniane, a ludzie schwytani na próbie ucieczki torturowani, co roku z tego kraju ucieka ok. 60 tys. osób. Uciekinierką jest pisarka Ribka Sibathu, która na arenie międzynarodowej stała się głosem sprzeciwu wobec powszechnego łamania praw człowieka w Erytrei. – Nasz kraj jest jednym wielkim więzieniem. Mamy najgorszą na świecie dyktaturę. Nie istnieje wolność słowa ani wolność gromadzenia się. Nie ma ani jednego uniwersytetu, całe media są w rękach reżimu! Nie mamy konstytucji, nikt nie przestrzega prawa. Chrześcijanie są okrutnie prześladowani, zsyłani do więzień i obozów pracy – mówi Ribka. I dodaje: – Erytrejczycy są niewolnikami na własnej ziemi, wykorzystywanymi do katorżniczej pracy. Zarabiają miesięcznie 10 euro, a dwie kury w tym kraju kosztują więcej. Potrzebujemy pomocy świata.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Beata Zajączkowska