A miało być tak pięknie jak na amerykańskim filmie - zły polityk obraża dobrego niepełnosprawnego, którego zaciekle broni w odważnym wystąpieniu nagrodzona gwiazda. Internet jednak nie wybaczył tego Meryl Streep, całe szczęście.
Przemówienie Meryl Streep na gali rozdania Złotych Globów stało się sławne tylko dlatego, że otwarcie skrytykowała Donalda Trumpa. I nagle artystyczna gala, widowiskowe show poświęcone niczemu innemu jak oglądaniu filmów, zamieniło się w polityczną debatę. Tak, bo gwiazdy Hollywood też się znają na polityce, a co! Więc sobie będą krytykować przyszłego prezydenta, a co! Wolno im! W końcu to taka "uprzywilejowana grupa" - co nie omieszkała podkreślić aktorka...
W ogólnikowym przemówieniu, odnoszącym się do jakichś nieokreślonych wyższych wartości, których bronią dziennikarze (i gwiazdki Hollywoodu najwyraźniej również), Meryl Streep przypomniała o strasznym "przedstawieniu", jakiego była świadkiem w zeszłym roku, które poruszyło ją do głębi. I jeszcze z tego głębokiego poruszenia nie wyszła. Mianowicie chodzi o sytuację, kiedy Donald Trump na jednym ze swoich wieców wyborczych opowiadał historię dziennikarza, który zdobył sławę dlatego, że jest niepełnosprawny... i dlatego, że krytykował Trumpa, w dodatku delikatnie mijając się z prawdą w swoich wywodach. Trump ośmieszył moment, w którym dziennikarz został przyciśnięty do muru i bronił się, twierdząc, że nie pamięta, co mówił. Jak on mógł tak upokorzyć niepełnosprawnego! Meryl Streep, jako rasowa aktorka, doskonale manipulowała uczuciami swoich odbiorców, załamującym się, ochrypłym głosem podkreślając dramatyczność sytuacji. Brawa i łzy wzruszenia, choć część sali popatrzyła na nią krzywo.
Widziałam to wystąpienie, na którym, zdaniem Streep, "silny polityk uwłacza i upokarza biednego niepełnosprawnego" i moim zdaniem nie było tam nic niestosownego. Bardziej niestosowne było dla mnie to, że ów dziennikarz mijał się z prawdą i tym zajęłabym się w pierwszej kolejności, a nie wyciąganiem jakichś brudów spod paznokci komuś tylko po to, żeby mu dowalić, bo się go nie lubi. Gdyby w ten sposób traktować ludzi, można by znaleźć haki na każdego. Każdego. Bo każdy z nas zrobił kiedyś coś głupiego, niestosownego czy brzydkiego. Wiadomo, jak startuje się na urząd prezydenta, trzeba zapomnieć o prywatnym życiu i pilnować się tu i tam, żeby coś nie wyciekło. Samo podrapanie się po nosie może już być podejrzane.
Obrażanie niepełnosprawnych nie jest fajne. Tak samo jak wykorzystywanie słabszych. Ale kto tu kogo wykorzystał? Trump czy Streep? Podkreślam, widziałam to wystąpienie, a mając na uwadze kontekst i to, że dziennikarz plątał się w zeznaniach, zachowanie Trumpa nie było według mnie niestosowne. Ale czym innym jest pokazywanie błędów innych, a czym innym robienie pod publiczkę łzawego pokazu, "jacy to my w Hollywood jesteśmy odważni i walczymy w obronie słabszych". Wolne żarty. Na szczęście internet nie wybaczył tego przemówienia Meryl Streep i podzielił się na dwa obozy - zwolenników Hillary, którzy łykną wszystko, co jest anty-Trumpowe, oraz zwolenników Trumpa. Ci drudzy stwierdzili, że cała szopka była nie na miejscu jak na galę rozdania nagród filmowych i tylko bardziej pogrążyła zgniłe elity Hollywoodu. Elity tak oderwane od rzeczywistości, że nawet nie widzą, kiedy przegrywają.