- Bóg nie wejdzie w twoje życie z butami - mówi o. Augustyn Pelanowski OSPPE.
Marcin Jakimowicz: Dlaczego Bóg uzależnia czyjeś uzdrowienie od naszej modlitwy? Mógłby pstryknąć palcami i zrobić to bez nas.
O. Augustyn Pelanowski: Mógłby pstryknąć palcami, ale nie chce niczego dokonać poza nami. On się nie narzuca. Zostawił nam tak ogromną wolność i jeśli nie poprosimy Go o pomoc, nie będzie wchodził z butami w nasze życie. Dał nam wolność, która jest bezgraniczna. Zgodził się nawet na odrzucenie swojej miłości. Szanuje nas mimo naszych idiotycznych życiowych wyborów, które doprowadzają nas do tragedii czy chorób. Mówi: „Nie będę wyważał drzwi. Wejdę, jeśli mnie zaprosicie”. I tu jest miejsce na wstawiennictwo.
A my jak dzieci w przedszkolu mówimy: „Łaski bez”.
I On to szanuje. Przykro Mu, ale szanuje.
Tak długo jak Mojżesz wznosił ręce do góry, Izrael wygrywał. Naprawdę ten gest był tak ważny?
Tak, bo Bóg uczy nas przez ten biblijny obraz odpowiedzialności za siebie nawzajem. Jesteśmy jak naczynia połączone. Uzdrowieniem nie jest zainteresowany tylko sam poszkodowany, ale również ktoś, kto ma się bardzo dobrze. Mojżesz przecież nie walczył z Amalekitami. Miał bardzo komfortowe miejsce w loży na skale w Refidim. Mógł sobie obserwować ruchy wojsk i nawet obstawiać zakłady. Ale wzniósł ręce czuł się współodpowiedzialny za to, co dzieje się na dole. Święty Paweł uczy nas: „przygarniajcie siebie nawzajem”, „jedni drugich brzemiona noście”.
Możesz powiedzieć: zwariowałbym, gdyby nie modlitwa braci?
We wszystkich trudnych chwilach doświadczałem ogromnego wsparcia i miłości z ich strony, i było to dla mnie niesłychanie ważną podpowiedzią: „Augustynie, zwróć się do Mnie. Skoro ludzie są dla ciebie tak dobrzy, to co dopiero Ja!”.
Niektórzy ludzie odmawiający Nowennę Pompejańską mówili mi: „Modlę się, by otworzyć Bogu oczy na to, że mój syn pije”
Powiedziałbym przewrotnie: a może Bóg dopuścił do takiej choroby jak alkoholizm syna po to, by jakaś matka otworzyła wreszcie oczy na to, że ten człowiek pije, bo jej osaczenie symbiotyczną miłością nie daje mu innego wyboru? Alkoholizm ma swe korzenie, które najczęściej sięgają rodzinnych systemów odniesień. To nie my otwieramy oczy Bogu, ale On nam! Ktoś, kto uważa odwrotnie, wykazuje ignorancję Niniwity, który nie odróżnia swej lewej ręki od prawej. Nie muszę otwierać oczu Bogu, bo On widzi nawet przez zamknięte powieki. Jeśli widzi kod genetyczny włosa, dlaczego nie miałby dostrzegać problemów Augustyna Pelanowskiego?
To dlaczego naszymi „religijnymi działaniami” chcemy nieustannie zapracowywać na Jego przychylność?
Długie modlitwy są bardziej potrzebne nam niż Jemu, by mieć czas na zobaczenie i przyjęcie łaski. Odwołałbym się do Księgi Mądrości: „Mądrość uprzedza bowiem tych, co jej pragną, wpierw dając się im poznać”. Ona wybiega nam naprzeciw, zanim się o nią poprosi! Św. Alfons Liguori odniósł te teksty do samej Maryi. Skutecznie wstawia się za nami, nim uświadomimy sobie, o co mamy prosić. Jest szybsza niż błyskawica.
Jezus w Kanie mówi: „jeszcze nie teraz”, a Ona prostuje: „teraz”.
Błyskawica jest właśnie taka – najpierw się ją widzi, a potem słyszy – najpierw Ona widzi twój problem, a potem słyszysz o jego rozwiązaniu. (śmiech) To wzorzec wstawiennictwa.
Jezus wydawał rozkaz i „działało”. My modlimy się latami
Przez długie modlitwy robimy w duszy przestrzeń do przyjęcia łaski. Niektóre z nich są tak kontenerowo wielkie, że nie wystarczy działka za miastem. Trzeba wyciąć hektary. A wycina się je przez lata czy miesiące. To nie Bóg jest tak uparty, tylko my tak mikroskopijni i niezdolni do przyjęcia tego, co nam daje. Przypomnij sobie, ile lat miał Abraham, gdy po raz pierwszy przemówił do niego Bóg. Nie był nastolatkiem. A Mojżesz? Dojrzały mężczyzna. Wcześniej po prostu nie byli na to gotowi.
Nie wierzę, że kapłana nie frustruje to, że egzorcyzmy dokonywane przez Jezusa trwały chwilkę, a my modlimy się i końca nie widać.
Ale to nie jest tak, że Jezus w kapłanie „nie potrafi sobie poradzić” z demonem. On musi „poradzić sobie” ze świadomością tych, którzy przychodzą dręczeni. Opętanie jest zwykle termometrem pod pachą społeczeństwa. Weźmy przykład z Ewangelii: uwolnienie opętanego w Gerazie. Kto był tam opętany? Jeden skuty łańcuchami człowiek czy lokalna społeczność, przywiązana do świń? Egzorcyzmy ciągną się długo, bo ewangelizują środowisko rodzinne osoby zniewolonej. Zniewolenia takie są często spowodowane rozwodami rodziców. Proces uzdrowienia relacji matki i ojca jest długi i bolesny. Widzą oni, że ich dziecko zaczyna się ciąć, zdesperowani szukają pomocy i muszą się najpierw sami nawrócić, by sytuacja uległa poprawie. A to trwa Jezus wydawał rozkaz i „działało”. To prawda. Ale nie zastanawiamy się, co się działo po tym fakcie. Może ci ludzie dochodzili miesiącami do pełnego uzdrowienia? Ja już nie pytam: „Czemu to tak długo trwa?”. Byłem kilka razy w sanktuarium św. Józefa w Świdnicy i o cokolwiek poprosiłem, dostawałem natychmiast. Może jestem już tak stary, że Bóg nie ma czasu na nawracanie mnie? (śmiech)
Dlaczego trzeba prosić o wstawiennictwo Józefa, skoro dzięki Jezusowi mamy dostęp do samego tronu Ojca? Protestanci tego nie rozumieją.
Bo nie chcą rozumieć! Sami proszą o wstawiennictwo liderów czy pastorów. A ja mam wybór: mogę poprosić o modlitwę charyzmatycznego pastora albo iść do tego, kogo wybrał (jestem o tym przekonany, bo tak mówi Biblia) sam Jezus. Dlaczego idę do Józefa? Bo sam Bóg wybrał go do tego, by wychowywał Mesjasza. Jezus zaufał Maryi i Józefowi. Powiedział: „Ufam wam. Wychowajcie mnie na dobrego człowieka”. Nie miał problemu z tym, by całkowicie oddać się w ich ręce. Będąc Bogiem, chciał uczyć się od Maryi i Józefa, jak być człowiekiem. Poprosił ich o pomoc. A nasi bracia protestanci mają z tym problem, więc nie naśladują Syna Bożego. Zawężają objawienie i starannie je pielęgnują.
W Kościele mamy pełnię środków zbawczych, ale paradoksalnie nie potrafimy się tym zachwycić. To wygląda tak, jakbyś otworzył lodówkę, która jest maksymalnie zapchana. Taki jest Kościół katolicki: jest w nim wszystko. Na wyciągnięcie ręki. Ale ponieważ mamy pełną lodówkę, część pożywienia wyrzucamy do śmietnika. Młode protestanckie wspólnoty mają jedynie żółty ser, ale naprawdę potrafią to docenić. Cieszą się z tego, opowiadają o tym i jedzą wszystko do ostatniego plasterka.
Wasze paulińskie akcje modlitewne są mało spektakularne. „Z Maryją ratuj człowieka” nie brzmi jak hasło reklamowe pokolenia hipsterów.
I ma nie brzmieć. Dlatego jest tak owocne. Trzeba wyjść od etymologii nazwy naszego zakonu: paulo to znaczy „niewiele”. Święty Paweł zwiał na pustynię i uciekał od wszelkich wywiadów prasowych. (śmiech) Na czym polega fenomen naszej akcji? Kilka tysięcy ludzi modli się za innych. W sposób wierny i bardzo dyskretny. Bez rankingu: „Mamy już 123 uzdrowienia i 334 nawrócenia!”. Nie ma „haju”. Robimy wszystko tak jak święty Józef. W milczeniu. Nie można prowadzić ludzi do „modlitewnego haju”, bo gdy przyjdzie próba, zostaną w czterech ścianach i nie poradzą sobie z codziennością. Jezus nie przyszedł na ten świat, by go naprawić. Przyszedł, by nas z niego wyrwać. Bóg doskonale obyłby się bez tego świata. Świat jest Mu potrzebny jak tatuaż na ramieniu. Tak mówi Eagleton. Jesteśmy nieużyteczni i do niczego niepotrzebni. Kim ja jestem? Monterem w niebie? Hydraulikiem? On stworzył nas z nadmiaru miłości. By kochać. Stworzył nas dla przyjemności. U Niego się przelewa. On chce nas nieustannie uszczęśliwiać, a nie zrobić z nas narzędzia do skręcania rur kanalizacyjnych w niebie.
Modląc się, zaczynamy opowiadać Bogu historię choroby: „Panie, proszę Cię za Oliwkę, która, biedna, już trzeci dzień cierpi na OIOM-ie”.
Ja tak nie robię! Jeśli ktoś tak robi, to znaczy, że jest niedoinformowany, kim jest Pan Bóg
Wydaje mu się, że jego miłosierdzie jest większe od miłosierdzia Jezusa?
Może zabrzmi to brutalnie, ale tak. Jeśli proszę Pana Boga, to nie po to, aby Go o czymś poinformować (wie przecież o wszystkim), ale po to, by poprosić Go: wejdź do mojego życia. Ja nigdy nie przekonywałem Pana Boga, by był troszkę lepszy ode mnie. (śmiech) On jest bardzo dobry. Można oszaleć z nadmiaru dobra i szczęścia. Filip Neri po doświadczeniu Ducha Świętego cierpiał na ból serca, bo tak mu się powiększyło.
A my tak często prosimy o doświadczenie chwały Bożej.
Nie wiemy, co mówimy! Dobrze, że Bóg się do nas za bardzo nie zbliża, bo nie wytrzymalibyśmy tego. Kiedyś powiedziałem jednej wspólnocie: poproszę o łaskę dla was, ale wpierw powiem wam, czym ona jest – biblijny Jakub ukradł błogosławieństwo, ale potem miał w życiu nieustannie „pod górkę”. Brat chciał go zabić, rodzice wyrzucili go z domu, Laban go oszukał, miał dwie żony. Kto z was chce prosić o łaskę? Kilka osób się zgłosiło, reszta się przestraszyła. Nie chciała nic zmieniać w swoim życiu, choć jeszcze kilka chwil wcześniej „nadawali” na nie, ile wlezie. Łaska to nagły przyrost. Interwencja Boga, który w chwili zmienia historię twojego życia.
Modlimy się o uzdrowienie i nie widzimy przełomów. Co wtedy?
Myślę, że trzeba wykorzystać wszystkie modlitewne środki, by komuś zwrócić zdrowie, ale bywa tak, że ta choroba nie ustępuje, i wówczas trzeba się zastanowić, czy nie jest ona jakimś instrumentem głębszego uzdrowienia tej osoby albo dla innych. Może tak być
I wtedy nie masz już pretensji do Boga?
Nie. I ta osoba też ich nie ma. Spotkałem wielu ludzi, którzy mówili: dobrze, że mam taką chorobę, bo inaczej zachorowałbym na coś gorszego i mógłbym się potępić. Bywa chora troska o zdrowie i choroba, która uzdrawia duszę. Dlaczego Marta Robin nie prosiła w Lourdes o uzdrowienie? Bo jej cierpienie, złączone z ofiarą Jezusa, uzdrawiało innych.
Do o. Stanisława Jarosza podeszła kobieta: „Niech się ojciec pomodli za mojego syna alkoholika. Modlą się już za niego karmelitanki, norbertanki, zmartwychwstanki”. Odpowiedział: „Nie pomodlę się. Skoro już tylu ludzi się modli ”.
Myślę, że Bóg przez tę sytuację uzdrowił tę kobietę. Uwolnił ją jednym cięciem od symbiotycznej troski o syna. Taka nadopiekuńczość może doprowadzić nawet do schizofrenii. Jesteś otoczony chorą miłością i nie dając sobie rady z tą nadkontrolą, sięgasz po alkohol albo wariujesz.
Dalszy ciąg opowieści o. Jarosza: „Wierzy pani, że Bóg kocha pani syna bardziej niż pani? To niech pani przestanie się za niego modlić i zacznie się modlić za jakąś anonimową osobę, o której wie tylko Bóg”. Po dwóch miesiącach kobieta opowiada: „Cud! Syn zgłosił się na leczenie”.
Co było kluczem? Zdanie Stasia: „Bóg kocha pani syna bardziej niż pani”. Myślę, że bez znajomości Biblii nie stać nas na takie zaufanie. Co z tego, że mamy „dobre intencje”? Co z tego, skoro nie pełnimy woli Bożej, tylko spełniamy swoje zachcianki?
Pan Bóg ufa wstawiennikom, którzy są w stanie „rozjechać się” z Jego wolą i wszystko popsuć?
Ufa. On w ogóle ufa człowiekowi. Żydzi wierzą, że świat istnieje dzięki modlitwie 36 sprawiedliwych. Wyobraźmy sobie, że ci ludzie urządzają kongres w Nowym Jorku. Na mównicę wychodzi jeden z nich i zaczyna jęczeć: „Na świecie żyje siedem miliardów ludzi, a nas jest jedynie 36. Czy nasza modlitwa w ogóle ma sens?”. A Bóg właśnie na wierności i ufności tej garstki oparł świat! Nieważne, ilu nas jest, ale jacy jesteśmy!
Jak rozeznać, nad kim się modlić, a komu odmówić?
Każdego dnia proszę Jezusa o to, by przeze mnie działał w tych, w których ma upodobanie. A ma upodobanie nie w sercach grzecznych i poprawnych ludzi, ale szczerych. Proszę, by nie znaleźli mnie ci, którzy Go nie szukają. Zostawiam Mu selekcję. Gdy ktoś się już pojawi, nie rozpytuję o jego życie. Nie muszę wszystkiego wiedzieć. Tajemnice należą do Boga. Do mnie należy praca. Rękawiczka nie musi wiedzieć, jaki ruch wykona ręka. Nie jestem kontrolerem łaski, pozostawiam się do dyspozycji Bogu.
Czytamy, że „duch Pana ogarnął Gedeona” (Sdz 6,34), co dosłownie można przetłumaczyć: „duch Pana ubrał się w Gedeona”. Założył go jak rękawiczkę.
Dokładnie tak się czuję. Jestem rękawiczką. (śmiech) Codziennie proszę: „Panie, dokonuj cudów, uwolnień, uzdrowień, tylko spraw, abym o tym nie wiedział. Bo okradnę Cię z chwały. Znam siebie i doskonale wiem, do czego jestem zdolny”.
O. Augustyn Pelanowski - paulin, rekolekcjonista, autor wielu książek. Mieszka we Wrocławiu.