Ten wariant "przetestował" na własnych dzieciach J.R.R. Tolkien. Jego "Listy Świętego Mikołaja" do dziś zachwycają tym, jak bardzo rozumiał swoje dzieci i jak może wyglądać piękno ojcostwa.
Przyszedł Adwent, a wraz z nim 6 grudnia. Za oknem pada śnieg (przynajmniej na Śląsku) i wszystkie dzieci czekają na wizytę świętego Mikołaja (lub już się jej doczekały). Do jednych przychodzi ten bardziej ortodoksyjny (w stroju biskupa), do innych bardziej komercyjny (duży czerwony krasnal z białą brodą - przyjaciel reniferów i kominów). Niezależnie od tego, który składa wizytę, dzieci czekają na niego z tą samą tęsknotą. Bo jeden i drugi wyświadcza im dobro.
Zwykle jest tak, że oczekiwanie na wizytę świętego poprzedzone jest pisaniem do niego listów z prośbami o spełnienie konkretnych pragnień. To wspaniała tradycja, ale czy komukolwiek z nas przyszło kiedyś do głowy, że święty Mikołaj mógłby nam zwyczajnie odpisać? Tymczasem były takie dzieci, które otrzymywały co roku odpowiedź - list od świętego Mikołaja. Były to dzieci profesora i pisarza J.R.R. Tolkiena - twórcy "Hobbita" i "Władcy Pierścieni".
Listy, o których wspominam, zostały napisane w latach 1920-1942. Edith i John Ronald Tolkienowie mieli czworo dzieci i każde z nich oczekiwało na kontakt ze strony wspaniałego świętego. Listy były napisane serdecznym i pełnym czułości językiem, niejednokrotnie "trzęsącym się" charakterem pisma (choć Tolkien był katolickim tradycjonalistą, "jego" święty Mikołaj pisał z bieguna północnego, co w kulturze anglosaskiej jest naturalne, więc gdy pisał, ręka trzęsła mu się z zimna). Zawsze też były opatrzone rysunkami przedstawiającymi zmagania świętego z trudną pracą polegającą na przygotowaniu i dostarczeniu wszystkim dzieciom prezentów.
O czym Mikołaj-Tolkien pisał do dzieci? O przeróżnych sprawach. Opisywał życie na biegunie, przygody swoje i swoich pomocników, a czasem - gdy ze względów finansowych Tolkienowie nie mogli zrealizować prezentowych marzeń swoich dzieci - wyjaśniał, co też się wydarzyło w podróży, że upragniony prezent nie dotarł na czas.
Dlaczego o tym piszę? Bo Tolkienowskie "Listy" są jednym z najpiękniejszych świadectw miłości ojca do swoich dzieci. Tolkien - oksfordzki profesor i pisarz - mógł zrzucić cały ciężar wychowania pociech na swoją żonę Edith. I byłoby to zgodne z duchem czasu oraz miejsca, w którym przyszło mu żyć. A jednak tego nie zrobił. Bo był ojcem, który na przekór panującym obyczajom nie tylko swoje dzieci kochał, ale też poświęcał im czas, a co więcej, traktował je poważnie. To znaczy słuchał tego, czym żyją, i nigdy tego nie wyśmiewał, nie traktował z przymrużeniem oka, ale zawsze starał się w tych sprawach uczestniczyć. Z pełnym zaangażowaniem.
Owocem takiej postawy były relacje, jakie miał ze swoimi dziećmi, gdy te dorosły. Aby się o tym przekonać, wystarczy sięgnąć do ich późniejszej korespondencji.
"Listy Świętego Mikołaja" pokazują też, że wcale nie trzeba mieć góry pieniędzy i kupować najdroższych zabawek, by zbudować w swoich dzieciach obraz św. Mikołaja jako kogoś niezwykłego.
Cała Mikołajowa korespondencja została opublikowana (wraz z rysunkami Tolkiena) również w języku polskim. Warto do niej sięgnąć, bo jest to lektura przede wszystkim dla dorosłych. Lektura o wspaniałym rodzicielstwie.
J.R.R. Tolkien, "Listy Świętego Mikołaja", Prószyński i S-ka 2001
Wojciech Teister Dziennikarz, redaktor portalu „Gościa Niedzielnego” oraz kierownik działu „Nauka”. W „Gościu” od 2012 r. Studiował historię i teologię. Interesuje się zagadnieniami z zakresu historii, polityki, nauki, teologii i turystyki. Publikował m.in. w „Rzeczpospolitej”, „Aletei”, „Stacji7”, „NaTemat.pl”, portalu „Biegigorskie.pl”. W wolnych chwilach organizator biegów górskich.