Marek Marzec spytał znajomą zakonnicę, co może zmienić czterech mężczyzn idących przez Europę z misją pojednania. – Nie zmienicie całego świata, ale znajdziecie pokój w waszych sercach – odpowiedziała. I miała rację.
Pieszo, na traktorach i autokarem pokonali prawie 2 tys. km do św. Tereski od Dzieciątka Jezus, z jej „Dziennikiem duszy” w plecakach. Kto dziś pamięta, że człowiek ma duszę? Na dodatek nieśmiertelną. To nie pasuje do świata, w którym wszystko kończy się śmiercią. Ale pielgrzymi ze Wspólnoty „Betlejem” z Jaworzna, mimo że w życiu wiele razy umierali, na tej drodze uwierzyli, że można żyć. Mała Tereska żyła w Normandii, gdzieś na krawędzi wielkiego świata. Jak okruszek chleba na obrusie albo płatek róży leżący obok wazonu. Dopiero po jej śmierci okazało się, że to bryłka szczerego złota, kwitnący ogród, który wciąż roztacza wspaniałą woń. Za murami Karmelu w Lisieux pisała „Dziennik duszy” o tym, jak dro- bnymi krokami zbliżać się do Boga. Pielgrzymujący są przekonani, że z jej pomocą zbliżyli się do Niego. „Boski Mistrz zsyłał na św. Tereskę próbę za próbą, serwował udrękę za udręką (...) że musiała nieustannie ćwiczyć się w cierpliwości i zawierzeniu” – przeczytali w zapiskach jej współsiostry Genowefy. Trafiły do nich te słowa, bo sami nieustannie są ćwiczeni przez życie.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Barbara Gruszka-Zych