Zapowiedziane przez Prokuraturę Krajową ekshumacje szczątków ofiar katastrofy smoleńskiej budzą ogromne emocje wśród rodzin; za piekło, które przechodzą, odpowiadają prokuratorzy zajmujący się sprawą w przeszłości - powiedziała w piątek Ewa Kochanowska, wdowa po RPO Januszu Kochanowskim.
"Zapowiedziane przez Prokuraturę Krajową ekshumacje szczątków ofiar tragedii 10 kwietnia 2010 r. budzą, co zrozumiałe, ogromne emocje wśród rodzin; co mniej zrozumiałe, a nawet podejrzane, także wśród osób postronnych, niemających pojęcia o czym mówią, i (które) z całą pewnością powinny raczej milczeć" - powiedziała Ewa Kochanowska na posiedzeniu sejmowej komisji obrony.
Jak podkreśliła, rodziny mówią, że przechodzą przez piekło. Jej zdaniem, bardzo łatwo z imienia i nazwiska można wskazać osoby które je na to skazały. "Są to prokuratorzy: Seremet (Andrzej, ówczesny prokurator generalny), Parulski (Krzysztof, ówczesny Naczelny Prokurator Wojskowy), Szeląg (Ireneusz, ówczesny szef Wojskowej Prokuratury Okręgowej)" - mówiła.
"Z polskiego kodeksu postępowania karnego jednoznacznie wynika, że kiedy istnieje podejrzenie przestępczego spowodowania śmierci, a takie podejrzenie istniało i istnieje w związku z każdą katastrofą, obowiązkiem polskich prokuratorów było dokonanie po przyjeździe zwłok do Polski oględzin - zewnętrznych i ewentualne zarządzenie sekcji. Tego nie zrobiono" - powiedziała.
Jak dodała, do dziś nie wie dlaczego. Relacjonowała, że podczas identyfikacji zwłok ofiar powiedziano, że trumny zostaną zamknięte i nie będą otwierane w Polsce. "Wiele osób gorąco protestowało przeciwko takim stwierdzeniom" - wskazała. Jak mówiła, rodziny nigdy nie uzyskały wyjaśnienia, dlaczego do Polski przylatywały zalutowane trumny, bez dokumentacji medycznej.
"Już w Moskwie wiele osób zaczęło mieć wątpliwości, które z czasem tylko się pogłębiały. Trumny były albo za lekkie, albo tak ciężkie, że kilku mężczyzn nie mogło ich podnieść. Kilka dni po oficjalnych pogrzebach zaczęły się pojawiać kolejne szczątki i rozpoczęły się dochówki. Niektóre rodziny miały ich po kilka i trwały one jeszcze do niedawna" - powiedziała Ewa Kochanowska.
Jak mówiła, ofiarom postawiono na Powązkach pomnik, pod którym znajduje się urna z prochami 200 kilogramów niezidentyfikowanych szczątków.
W ocenie Kochanowskiej, nazwanie Ewy Kopacz "+seryjną kłamczynią+ nie jest przesadą, bo nie było ani przesiewania, ani przekopywania, ani wcześniej pracy ramię w ramię, ani obecności polskich prokuratorów przy sekcjach, a pielgrzymujący do Smoleńska wciąż znajdowali ludzkie szczątki na miejscu katastrofy".
Jak mówiła, gdy rodziny składały pierwsze wnioski o ekshumacje, mówiono o nich: psychopaci bez empatii, hieny cmentarne, nekrofile. "Prokuratura wojskowa nigdy nie odpowiedziała na te wnioski, dopiero kilka tygodni przed likwidacją przekazała informację o oddaleniu wniosków" - dodała. Kochanowska powiedziała, że "to rodziny wykonały szczegółową mapę wrakowiska, nie komisja Millera, nie prokuratura, ale właśnie rodziny". "Sposób, w jaki rozpadał się samolot, wskazywał na inny przebieg wydarzeń niż wersja oficjalna" - mówiła.
Dodała, że po uzyskaniu dostępu do pełnej dokumentacji medycznej "w obrazie oficjalnej wersji katastrofy pojawiły się jeszcze większe rozbieżności". Zaznaczyła, że istnieje też możliwość, iż fragmenty ciał pochowane są w niewłaściwych grobach. "I z tą świadomością część rodzin żyje blisko pięć lat. Możecie tutaj państwo bez końca spierać się o zasadność powołania podkomisji, przyspieszenia, trajektorie. Ciała naszych bliskich powiedziały już wiele i z pewnością powiedziałyby jeszcze więcej w kwietniu 2010 r. A może dlatego ich nie zbadano?" - pytała.