Koła Żywego Różańca. Dyskretna i zbyt mało doceniana forma aktywności w Kościele. Po drugiej stronie życia ze zdumieniem i wstydem odkryjemy, jak wiele świat i Kościół zawdzięczają wytartym od codziennego przesuwania paciorkom różańca. Stoi za tym całkiem liczna armia.
Byłem po trzecim roku studiów. Wakacyjny wyjazd z przyjaciółmi do Francji. Pierwszy przystanek – Lyon. Artystyczna, literacka, kulinarna i architektoniczna perełka. Również duchowa – choć raczej zapomniana, przykryta tzw. duchem czasu. Nawet jeśli imponująca katedra w samym centrum i górująca nad miastem bazylika na wzgórzu Fourvière pozwalają dotknąć czasów niesłusznie minionych, to mimo wszystko niewielu przyjezdnych słyszało na przykład o św. Ireneuszu z Lyonu, jednym z ojców Kościoła, czy męczennikach lyońskich. W najlepszym przypadku pielgrzymki do domu Antoine a de Saint-Exupéry ego, autora „Małego Księcia”, są tutaj jakąś „formą pośrednią”. Nawet wspomniana bazylika Notre-Dame de Fourvière, choć łatwo dostępna dla turystów dzięki prowadzącej na wzgórze kolejce szynowej, nie wszystkim kojarzy się ze światowym centrum... ruchu Żywego Różańca. Sam ze zdumieniem odkryłem to zupełnie niedawno. Wtedy, przed laty, podziwiałem ze wzgórza najpiękniej oświetlone miasto świata. Nie wiedziałem, że za plecami mam ośrodek, którego dyskretna, ale żywa działalność trzyma to miasto, ten kraj, ale też świat i cały Kościół przy życiu. To tutaj Paulina Jaricot (dziś sługa Boża, kandydatka na ołtarze) stworzyła centrum dzieła, które dziś angażuje miliony ludzi na całym świecie. O tej armii nie przeczytamy na czerwonym czy żółtym pasku w telewizji. Ale o sile ich ukrytej walki i o tym, jak wiele im zawdzięczamy, jeszcze się kiedyś przekonamy.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Jacek Dziedzina