Republikański kandydat na wiceprezydenta USA Mike Pence przyznał w niedzielę, że istnieją dowody, iż Rosja usiłuje wpłynąć na wynik wyborów w USA, gdyż ujawnia informacje pochodzące z włamań swoich hakerów do rządowych amerykańskich systemów komputerowych.
"Myślę, że jest coraz więcej dowodów, które obciążają Rosję i powinno się z tego wyciągnąć poważne konsekwencje" - powiedział Pence w wywiadzie dla telewizji NBC. Podobną opinię wyraził w rozmowie z telewizją Fox.
"Nie ulega wątpliwości, że dowody na to wskazują" - powiedział odpowiadając na pytanie czy Rosja ingeruje w wybory w USA. "Powinny być zastosowane surowe sankcje przeciwko Rosji lub jakiemukolwiek innemu krajowi, który narusza prywatność albo bezpieczeństwo Stanów Zjednoczonych" - dodał.
Kandydat GOP na prezydenta Donald Trump, wielokrotnie o to pytany, nigdy nie oskarżył Rosji. "Nie sądzę by ktokolwiek wiedział czy to Rosja włamała się do komputerów DNC (Krajowego Komitetu Partii Demokratycznej - PAP)" - powiedział podczas pierwszej debaty telewizyjnej z kandydatką Demokratów Hillary Clinton. "To mogłaby być Rosja, ale mogłyby być też Chiny, albo mnóstwo innych ludzi" - dodał.
W czasie drugiej debaty Trump jeszcze bardziej stanowczo kwestionował odpowiedzialność Rosji za włamania. "Za każdym razem gdy coś się złego dzieje, lubią mówić, że to Rosjanie... Może nie było żadnego włamania. Ale zawsze obwiniają Rosję" - powiedział.
Tymczasem administracja USA otwarcie oskarżyła Rosję o próby wpływania na wybory. Powołała się na opinię amerykańskich służb specjalnych, które stwierdziły, że wszelkie dowody wskazują, iż to agenci rosyjscy włamali się do komputerów DNC i innych systemów.
Pence wcześniej potępił także Rosję za agresję na Ukrainie i określił rosyjskiego prezydenta Władimira Putina mianem "małego tyrana". Trump nigdy nie krytykował Putina, a w ostatniej debacie sugerował, żeby należy współpracować z Rosją i reżimem syryjskim w walce z Państwem Islamskim.
W wywiadzie dla NBC Pence oświadczył, że on i Trump "absolutnie" uznają wyniki wyborów, chociaż kandydat GOP do Białego Domu skarżył się, że wybory są "ustawione" na jego niekorzyść i na wiecach wzywał swoich zwolenników, żeby kontrolowali przebieg głosowania w lokalach wyborczych.
"Absolutnie zaakceptujemy rezultat wyborów. Naród amerykański przemówi w wyborach 8 listopada" - powiedział kandydat na wiceprezydenta. Dodał, że zarzuty o "ustawienie" wyborów biorą się głównie stąd, że media nie są obiektywne i faworyzują Clinton.
Poprzedniego dnia wieczorem na wiecu w Bangor w stanie Maine Trump sugerował, że Clinton zażywa narkotyki, co pomaga jej w debatach. Wezwał, aby przed ostatnią debatą, w najbliższą środę, jej organizatorzy zbadali czy nie zażyła narkotyków.
Prowadzący rozmowę z Pence'em dziennikarz telewizji Fox zapytał czy Clinton powinna poddać się takiemu testowi. Kandydat na wiceprezydenta udzielił wymijającej odpowiedzi. "Cóż, wiem tylko na pewno, że Donald Trump będzie gotowy do debaty w środę wieczorem. Naród amerykański zobaczy kogoś, kto jest przygotowany do przewodzenia temu krajowi" - powiedział. Wzmiankę o narkotykach zignorował.
Wcześniej Pence bronił Trumpa przed zarzutami napastowania seksualnego, twierdząc, że nie są one potwierdzone i mało wiarygodne. Tymczasem już dziewięć kobiet opowiedziało jak Trump obmacywał je dotykając intymnych części ciała i całował w usta bez ich zgody.
Według najnowszego sondażu telewizji NBC i "Wall Street Journal", gdyby wybory odbyły się dzisiaj, Clinton zdobyłaby 48 procent głosów, a Trump - 37 procent. Reszta przypadłaby kandydatom niezależnym: Gary'emu Johnsonowi i Jill Stein. Inny sondaż, telewizji ABC i "Washington Post", pokazuje jednak tylko czteroprocentową różnicę między obojgiem głównych kandydatów: 47 proc. dla Clinton, a 43 proc. dla Trumpa.