Histeryk wrzeszczący cztery razy głośniej niż ktoś zrównoważony nie dostaje z tego powodu czterech kart do głosowania. Aborterzy robią groźne wrażenie, ale nie można ich przeceniać.
W Warszawie demonstrowało 20 tys. zwolenników aborcji. Aż tyle i tylko tyle udało się zebrać po tygodniu ostrej kampanii medialnej na rzecz marszu. Telewizje i gazety rozdęły sprawę niebotycznie. Widok ubranych na czarno wrzeszczących dziewcząt, dumnie pokazujących środkowy palec i niosących transparenty z hasłami o waginach i macicach, robił zresztą wrażenie. Ale nie można dać się ponieść emocjom. One opadną, a protesty mogą się wypalić.
Gdyby organizatorzy protestu uważali, że odnieśli sukces, chwaliliby się 20 tysiącami uczestników, zamiast opowiadać o 6 milionach. Młodzi ludzie, bo takich na czarnym marszu było wielu, najczęściej są przeciwko aborcji, nawet jeśli ci, którzy ją popierają, krzyczą głośniej. Ilu rówieśników poniedziałkowych demonstrantów było 2 miesiące temu w Krakowie? Ile osób chodzi na marsze za życiem? Czy ktokolwiek liczył tych, którzy w poniedziałek zebrali się w kościołach, żeby modlić się za nienarodzone dzieci?
Moim zdaniem czarne demonstracje mają mniej więcej taki potencjał polityczny, jaki miały rozróby na Krakowskim Przedmieściu. Nagłaśniane medialnie „happeningi” z sikaniem na znicze wystarczyły, żeby Ruch Palikota wszedł do Sejmu, ale nie dały mu władzy, ani nie trwały w nieskończoność. Dziś Palikot to wspomnienie.
Rządząca partia przy odrobinie zręczności jest w stanie sprawić, że aborterzy stracą paliwo, jak KOD. KOD-owe straszenie dyktaturą przestało robić wrażenie, bo czas mija, PiS ma służby, policję i wojsko, a mordów politycznych jakoś nie ma. Przez pewien czas można było mówić, że już, już, lada moment będą dyktatura i aresztowania, ale w końcu się to znudziło. Straszenie piekłem kobiet może się tak samo znudzić. Jeśli PiS szybko przegłosuje zakaz aborcji, jej zwolennicy oczywiście podniosą wrzask, ale po jakimś czasie będzie ich można zapytać, gdzie te kobiety, które przez brak aborcji miały umierać w męczarniach. Najostrzejsi aktywiści i ludzie związani z aborcyjnym biznesem będą oczywiście powtarzać swoje, ale trafi to tylko do przekonanych.
Problemy się zaczną, jeśli sprawa ugrzęźnie. Całkowite odrzucenie ustawy będzie uznane za kapitulację (nieważne, że projekt nie jest rządu; jak widzieliśmy w poniedziałek, czarnym demonstrantom ten szczegół nie przeszkadza). Trzymanie jej w nieskończoność w komisji, albo wycinanie jednych przesłanek do aborcji, a pozostawianie innych sprawi, że wojna potrwa. Uciszyć sprawę może szybka decyzja.
Nie lekceważę czarnych protestów. Dla duszpasterzy i opiekunów młodzieży praca z gimnazjalistami czy studentami opowiadającymi się za zabijaniem dzieci będzie sporym wyzwaniem (nawet jeśli takie osoby nie będą stanowić większości). Jednak siły politycznej aborterów nie można przeceniać i nie można się im dać zastraszyć. Człowiek, który głośno krzyczy, ma w wyborach dokładnie tyle samo głosów co ten, który jest spokojny.