... niż w żałobie.
Blisko trzydzieści lat temu pewna mama, kilkorga już wtedy dzieci, osoba wykształcona i na stanowisku, poszła do lekarza ginekologa. Była w kolejnej ciąży. Lekarz ginekolog zbadał ją bez słowa i od razu wypisał skierowanie na "zabieg". Na pytanie matki: "Ale dlaczego"?, odpowiedział: "Nie jest pani krową, żeby rodzić i rodzić". Matka trzasnęła drzwiami, choć powinna trzasnąć lekarza, i wyszła. Urodziła szczęśliwie - szczęśliwe dziecko.
Ot, straszne, barbarzyńskie to były czasy, w których kobiety-matki traktowano jak krowy właśnie.
Jednak gdy się obserwuje to, co dzieje się obecnie wokół kobiet-matek oraz dzieci, widać wyraźnie, że to, co wydawać się mogło reliktem strasznej epoki, współcześnie miewa się całkiem dobrze. Czyli źle.
Oto w poniedziałek ma się odbyć protest kobiet przeciwko pełnej ochronie dzieci. Protest matek (!) przeciwko zakazowi zabijania dzieci. Brzmi jak oksymoron, ale to prawda. Ponura dość prawda. Panie mają ubrać się na czarno (skądinąd słusznie, bo jak jest śmierć, to jest i żałoba) i nie pójść do pracy. Do czego zachęca m.in. aktorka Krystyna Janda. Panie mają więc dziarsko protestować, by ktoś inny nie "wybierał za nie" i "nie zmuszał do rodzenia chorych dzieci". Padają też ostre słowa: "wszystkich nas nie zamkniecie" - co jest zapewne nawiązaniem do słynnej już manipulacji czy raczej prymitywnego kłamstwa, według którego "za poronienie wsadzą nas do więzienia". Padają i inne "postulaty", które niewiele wspólnego mają z prawdą. A wiele z fobiami, frustracjami i przekłamaniami.
Ale do rzeczy. Protestować może każdy. Ot, takie prawo demokracji. Dwie jednak rzeczy nie powinny nigdy mieć miejsca. Po pierwsze - drażni wypowiadanie się pań protestujących "w imieniu wszystkich kobiet" z prostego powodu: to nie jest protest wszystkich kobiet. Ktoś złośliwie stwierdził, że większość z głośno protestujących wiek prokreacyjny ma już za sobą, co nie do końca jest to prawdą, bo i młode kobiety do protestu się przyłączają. Jednak z całą pewnością: czarny poniedziałek, czarny protest, czarne myśli - to nie przestrzeń, w której dobrze czują się wszystkie panie, wszystkie kobiety, Polki i matki. A, że ludzie listy piszą, oto fragment z korespondencji, którą otrzymałam wczoraj: "Denerwuje, że te panie próbują mówić za mnie. Nie popieram ich, nie rozumiem, kompletnie się z nimi nie zgadzam. Nie mają prawa mówić w imieniu wszystkich kobiet".
No, prawa nie mają. Ale uzurpują je sobie coraz bardziej ostrymi metodami. I tu jest druga kwestia, która wymaga poruszenia. Skala agresji - w internecie, wypowiedziach części publicystów czy celebrytów (nowa moda: zapytać celebrytę o zdanie i zrobić z niego autorytet) jest niebotyczna. I jak przypuszczam - będzie coraz większa. Więc kto nie jest na czarno i kto nie z nami - jest: kurą domową, służącą (takim epitetem niedawno próbowano mnie obrazić), a nawet i krową. Głupią i zapewne rogatą. Bo, jak to stwierdziła Dorota Wellman, "My kobiety nie jesteśmy krowami, żeby ktoś za nas decydował".
O, znów te krowy. Jak lat temu trzydzieści, w czasach gdy świadomość o tym, czym jest aborcja, była jeszcze stosunkowa niska. A matki i ich dzieci, miast z należytym szacunkiem, traktowano jak rogaciznę. No i to, jak widać, nie do końca przeminęło.
Na tak czarny protest można tylko zareagować jednym: kolorowym, jasnym przesłaniem. Zarówno w poniedziałek, jak i w ogóle, we wszystkie dni tygodnia, w całym życiu. Życiu swoim i życiu dziecka. Bo lepiej być głupią krową, niż w... żałobie.
Agata Puścikowska Absolwentka dziennikarstwa i komunikacji społecznej na Uniwersytecie Warszawskim. Od 2006 redaktor warszawskiej edycji GN, od 2011 dziennikarz działu „Polska” w GN. Autorka kilku książek, m.in. „Wojennych sióstr” oraz „Święci 1944. Będziesz miłował”.