W Uzbekistanie może być albo demokracja, albo porządek. Ja wybieram porządek.
Tak mawiał zmarły niedawno Islam Karimow. Przywódca postsowieckiego kraju, który Moskwie się nie kłaniał. Sam chętnie przyjmował pokłony z Zachodu, który przymykał oczy na „wypaczenia” azjatyckiego satrapy. Ze swoją wizją państwa i rządzenia było mu zdecydowanie bliżej do Putina niż do większości przywódców zachodnich. Niedoścignionym (na szczęście dla sąsiadów) wzorem dla Karimowa był Tamerlan. Ten XIV-wieczny władca mongolski w ciągu ponad 30 lat swoich rządów podbił m.in. Persję, Irak, Indie i Zakaukazie, ba, rozgromił nawet Złotą Ordę. Wizerunki i pomniki Tamerlana, oprócz samego Karimowa, wyznaczały „artystyczno-polityczny” krajobraz Uzbekistanu po upadku ZSRR. A jednak przez długi czas to z Zachodem, a nie z pokrewną ideowo i geograficznie Rosją, Karimow utrzymywał zażyłe relacje. Partnerzy, z racji politycznych interesów, przez długi czas nie wypominali mu zbrodni, represji i innych przejawów łamania praw człowieka, których nie powstydziłby się obalony przez Zachód Saddam Husajn. Islam Karimow miał swoje wytłumaczenie: „Nie czuję się dyktatorem, ale jeśli dyscyplina i porządek są dla was dyktaturą, to i mnie możecie nazywać dyktatorem”. I dodawał: „Demokracja nie polega na wiecowaniu, lecz na tym, że ludzie wiedzą, co im wolno, a czego nie. Nie zawaham się poświęcić życia stu, jeśli zapewni to spokój i bezpieczeństwo milionom”.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Jacek Dziedzina