Mamy do wyboru: albo szeroka droga milusińskich pocieszaczy, którzy powiedzą, że "oni przecież się kochają", albo droga wąska, która stawia na równi i Boże miłosierdzie dla słabego człowieka, i Bożą sprawiedliwość dla upartego grzesznika.
09.09.2016 15:50 GOSC.PL
Mam wrażenie, że homoseksualiści wcale nie chcą należeć do Kościoła katolickiego. Katolicki wszak znaczy "powszechny", a geje i lesbijki nie chcą być powszechnymi, "zwykłymi" wiernymi tylko... gejami i lesbijkami w Kościele. Ich seksualność definiuje całe ich życie: system wartości, upodobania, hobby, rodzina, nawet wiara - wszystko jest uwarunkowane tylko tym jednym aspektem - homo-aspektem. Mają prawo mieć swoją własną wiarę i wierzenia, nawet swoje własne widzimisię, ale mówienie o zmianie teologii Kościoła, aby usprawiedliwić swoje uczynki - nie jest ani katolickie, ani miłosierne, ani nie ma nic wspólnego z szacunkiem do drugiej osoby.
W programie Jana Pospieszalskiego "Warto rozmawiać" prowadzący podjął temat kampanii, w którą zaangażowały się takie środowiska jak "Wiara i Tęcza" oraz niektóre kręgi katolickie, wepchnięte tam tylko po to, aby "uprawomocnić" Kościołem swoje absurdalne postulaty. Pomijając to, co znalazło się w spocie propagandowym, samo wystąpienie jednego ze współautorów kampanii wzbudza już niemałe kontrowersje.
Paweł Dobrowolski, teatrolog, współtwórca kampanii "Przekażmy sobie znak pokoju", ale przede wszystkim jawny homoseksualista, żyjący w związku z mężczyzną, przytacza pokrótce historię swojego życia. Już w wieku 15 lat zaangażował się w różne ruchy religijne (katolickie - jak sam podkreślił), a także wraz z tym zaangażowaniem "odkrył" swoją tożsamość homoseksualisty. Co prawda z początku miał jeszcze jakieś wyrzuty sumienia i spowiadał się ze swoich seksualnych przygód, ale dopiero jego kierownik duchowy i grupa wsparcia środowisk religijnych otworzyła mu oczy na prawdę. Naprawdę?
Z wypowiedzi Dobrowolskiego wynika, że dzięki środowiskom kościelnym utwierdził się w przekonaniu, że czyny homoseksualne nie są grzechem i te środowiska (katolickie!) absolutnie zaakceptowały jego nową tożsamość. Nie tylko skłonności, ale i czyny. Zastanawia mnie, kim był jego kierownik duchowy, że na takie wnioski go naprowadził...
To jednak nie wszystko. Zapytany przez prowadzącego program, jak w takim razie łączy wiarę katolicką i naukę o grzechu ze swoim stylem życia, stwierdził, że nie ma absolutnie problemu z katechizmem KK. Co więcej, twierdzi, że żyje zgodnie z Dekalogiem. A co w takim razie z przykazaniem szóstym? Dobrowolski uważa, że go nie łamie, bo przecież żyje ze swoim parterem w wierności... już całe 5 lat!
"To jest moje powołanie do świętości" - wyznał, mówiąc o swoim stylu życia. "Marzy mi się pobłogosławienie związku z moim partnerem przez Kościół" - dodaje, zapytany, jaki jest cel kampanii "Przekażmy sobie znak pokoju". Zaznacza zaraz, że to nie jakieś tam ogólne, polityczne postulaty i projekty ustaw, ale tylko jego marzenie... na razie. Przerażająco? Idźmy dalej.
W programie Pospieszalskiego wyemitowano fragment homo-spotu, na którym Anna Strzałkowska z "Wiary i Tęczy", żyjąca w lesbijskim związku, twierdzi, że miłość do jej partnerki nie może być grzeszna, dlatego... chodzi do kościoła i nie spowiadając się z tego grzechu, przyjmuje Komunię świętą.
Ale to i tak jeszcze nie wszystko.
"Mam nadzieję, że Kościół wkrótce zmieni teologię związaną z interpretacją naszej obecności w Kościele." Tak, to dosłowny cytat.
Obecny w programie Dobrowolski, poproszony o skomentowanie tego klipu, powiedział: "To jest dokładnie to, co jest moim doświadczeniem". Dalej stwierdził, że Kościół nie może być instytucją, która stawia warunki.
A co ze słowami Pana Jezusa, który te warunki stawiał? Nie potępił jawnogrzesznicy, ale powiedział do niej: "Idź, a od tej pory nie grzesz więcej." A podpieranie się "miłością" do drugiej lesbijki i mówienie, że ta "miłość" nie jest grzeszna, jest kłamstwem. To, co te panie (i panowie) do siebie czują, jest karykaturą miłości, która próbuje zafałszować rzeczywistość. I jak się okazuje, kłamstwo zadziałało, bo skoro ktoś o grzechu sodomskim mówi jako o drodze do zbawienia - to jak tu przemówić takim ludziom do rozumu? I sumienia? Jak im powiedzieć: "Nawróćcie się, bo idziecie prostą drogą do piekła!" Jak wołać, jak upominać, aby nie zostać oskarżonym o homofobię?
Naszym obowiązkiem jako katolików jest spełniać uczynki miłosierdzia, a wśród nich jest bardzo ważny, a często ignorowany: grzesznych upominać. Milusi kościółek, który zamiast wzywać do pokuty i nawrócenia, głaszcze nas po główce i mówi, że nic się nie stało, nie jest Kościołem katolickim. Jeżeli będziemy tak robić - my, świeccy, ale także kapłani, zakonnicy i wszystkie osoby duchowne - nasze sumienia będą obciążone grzechami tych ludzi, dlatego, żeśmy się bali upomnieć. Mamy do wyboru: albo szeroka droga milusińskich pocieszaczy, którzy powiedzą, że "oni przecież się kochają", albo droga wąska, która stawia na równi i Boże miłosierdzie dla słabego człowieka, i Bożą sprawiedliwość dla upartego grzesznika.
Pan Dobrowolski na początku jeszcze walczył, starał się żyć w czystości, spowiadał się, no ale - jak wynika z jego relacji - trafił na grupkę "tolerancyjnych", którzy go poklepali po pleckach i walczyć przestał. Jeśli tak było, to kto tutaj jest winny? On, bo miał takie skłonności czy my, bo żeśmy takim ludziom nie powiedzieli prawdy, aby ich nie urazić?
Ludwika Kopytowska