Wieluń nie miał żadnego znaczenia strategicznego i nawet nie był przewidziany w strategii obronnej.
Powszechnie przyjmuje się, że drugą wojnę światową zapoczątkowała kanonada z pancernika Schleswig-Holdstein na Składnicę Wojskową Westerplatte.
Pancernik przybył z „kurtuazyjną” wizytą z ukrytymi pod pokładem żołnierzami. Załoga Westerplatte liczyła 205 osób i broniła się heroicznie. Zginęło 15 żołnierzy.
Kilka minut wcześniej o 4.35 miała miejsce jeszcze bardziej bandycka operacja sił niemieckich, tym razem z powietrza. Zaatakowany został Wieluń nalotem około 30 samolotów typu Ju 87 B.
Niemcy „perfekcyjnie” bombardowali miasto trzy razy w wyniku czego życie straciło 1200 osób, a 75 procent zabudowań legło w gruzach.
W pierwszym uderzeniu zniszczono oznaczony Czerwonym Krzyżem szpital, w ruinach którego zginęły 32 osoby w tym 26 chorych i 4 siostry zakonne.
Należy zaznaczyć, że Wieluń nie miał żadnego znaczenia strategicznego i nawet nie był przewidziany w strategii obronnej. Głównym dowodzącym całej akcji był gen. Wolfram von Richthofen, krewny słynnego „Czerwonego Barona”, pilota mającego najwięcej zestrzeleń w czasie pierwszej wojnie światowej. Obydwaj pochodzili ze Świdnicy.
Dzisiaj niektórzy historycy z Manfreda von Richthofena próbują stworzyć obraz szlachetnego rycerza przestworzy, superpilota. Może nie był aż takim bandytą, jak jego krewniak Wolfram, który uchodził za jednego z najbardziej bezwzględnych dowódców w całej osławionej Luftwaffe, ale czy celebrowanie dziś brawury militarnej Manfreda Richthofena jest rzeczywiście konieczne?
Dramat bezbronnego Wielunia osobiście mnie dotknął, gdy dowiedziałem się, że właśnie z lotniska w Ligocie Dolnej (Nieder Elgot), gdzie tuż po wojnie uczyłem się latać i zaczynałem swoją przygodę lotniczą, startowali bandyci na swoich Stukasach 1 września 1939 roku.
Lotnisko w Ligocie Dolnej koło Gogolina na Opolszczyźnie w latach 50-tych nosiło nazwę Ligotka, w pomieszczeniach warsztatowych widzieliśmy jeszcze wraki i pozostałości po Luftwaffe, ale niestety nikt nam, wówczas młodym entuzjastom lotnictwa, nie powiedział, że stąd startowały maszyny na Wieluń, a później na Kraków i dalej.
„Wypad” na przygraniczne polskie miasto był bardzo łatwy, ponieważ jest ono oddalone od Ligoty w linii prostej o około 90 km.
Dzisiaj lotnisko praktycznie nie istnieje, pozostały zdewastowane resztki dawnego PGR-u. Na murze okalającym byłe lotnisko jest tablica z wyrytymi datami, określającymi etapy działalności lotniczej w Ligocie. O tym, że z tego miejsca startowano na Wieluń, nie ma nawet wzmianki. Podobnie jak na tablicy przed kaplicą, na której wypisane są nazwiska niemieckich żołnierzy, poległych na wojnach.
Realny początek drugiej wojny to krwawy nalot na Wieluń, co dziś jest już faktem prawie zapomnianym.
Włodzimierz Glensk