Czasami wystarczy otworzyć drzwi kościoła, by zaczęły dziać się cuda.
Kiedy 18 listopada 2014 r. powstawał Szpital Domowy, plan akcji obejmował najbliższy miesiąc. Każdego dnia kolejne krakowskie wspólnoty miały wieczorami prowadzić adorację Najświętszego Sakramentu w malutkim kościółku św. Wojciecha (na krakowskim Rynku Głównym). Ich duszpasterze zasiadali natomiast w konfesjonałach. Pomysły na zorganizowanie czuwania bywały różne. Jedni wybierali więcej modlitwy w milczeniu, inni woleli śpiew. Niektóre wspólnoty oczekiwały na przechodzących turystów, inne wręcz przeciwnie – ewangelizowały na Rynku i zapraszały do świątyni. Po miesiącu akcja miała się ku końcowi. Jak wspomina ks. Rafał Marciak, od początku koordynujący Szpital Domowy, posługujący kapłani byli zmęczeni – adoracje trwały od godz. 20 do 22, a dla każdego z księży był to dodatkowy obowiązek. – Następnego dnia miałem iść do kardynała, porozmawiać o zakończeniu akcji. Wtedy przyszła do mnie grupa młodych ludzi, którzy nie chcieli się tak łatwo poddać – mówi ks. Marciak. Ustalili, że jeśli znajdą dziesięciu księży chętnych na wieczorne dyżury w konfesjonale, ks. Rafał zamiast zamknąć Szpital Domowy, zaproponuje jego kontynuację. Choć był już późny wieczór, a na poszukiwania mieli jakieś 12 godzin, udało się zebrać kilkunastu kapłanów gotowych włączyć się w akcję. – Dla mnie genialne jest to, że tego nie wymyślił żaden ksiądz ani biskup – przyznaje ks. Dariusz Talik, duszpasterz akademicki. Zaznacza, że właśnie w tej oddolnej inicjatywie tkwi siła Szpitala.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Miłosz Kluba