Republikański kandydat na prezydenta USA Donald Trump kontynuował w środę starania o zdobycie głosów Latynosów i Afroamerykanów, którzy w przeważającej większości popierają jego demokratyczną rywalkę Hillary Clinton.
W przemówieniu w Tampie na Florydzie, która jest stanem zamieszkanym w dużej części przez hiszpańskojęzycznych wyborców, Trump obiecał im stworzenie nowych miejsc pracy i lepszych warunków do prowadzenia biznesu.
"Będę walczył, by dać latynoskim dzieciom dużo lepszą przyszłość. Proszę was o honor w postaci waszych głosów!" - powiedział kandydat Republikanów.
"Na Florydzie jest 600 tysięcy przedsiębiorstw będących własnością Latynosów. Hillary Clinton chce im podnieść podatki. Ja je obniżę!" - kontynuował.
Trump zraził do siebie latynoskich wyborców, mówiąc na jesieni, że nielegalni imigranci z Meksyku to "gwałciciele i handlarze narkotyków". Z powszechnymi protestami tej grupy elektoratu spotyka się też jego obietnica, że wybuduje "mur" na południowej granicy z USA, oraz zapowiedź deportacji 10 milionów nielegalnych imigrantów.
Z obietnicy masowych deportacji - jak sygnalizują ostatnio przedstawiciele kampanii kandydata GOP - Trump może się jednak wycofać. Jego współpracownicy dają do zrozumienia, że "zmiękczy" on swoje stanowisko w sprawie imigracji, chociaż nie podają szczegółów ewentualnej zmiany.
Na wiecu w Tampa Trump starał się podkreślać, że walczy tylko z nielegalną imigracją.
"Hillary Clinton dałaby raczej pracę nielegalnemu imigrantowi, zamiast Latynosowi, który przybył do USA legalnie i ma amerykańskie obywatelstwo" - powiedział.
Ponowił też apel o głosy Afroamerykanów, z których ponad 90 procent popiera Hillary Clinton.
"Co macie do stracenia, głosując na mnie?" - powiedział, przypominając, że większości Afroamerykanów żyje się gorzej niż białym.
Kandydat GOP wiele miejsca poświęcił krytyce układów o wolnym handlu, z NAFTA na czele (z Kanadą i Meksykiem), który to układ - jak zapowiedział - będzie renegocjować, kiedy zostanie prezydentem.
Ponownie obiecał też przywrócenie Ameryce miejsc pracy, przeniesionych przez wielkie korporacje do Chin i innych krajów rozwijających się. Zapowiedział poza tym zniesienie restrykcji na produkcję tradycyjnych źródeł energii i uchylenie regulacji krepujących biznes.
Podkreślił przy tym, że jeśli napotka trudności ze strony Kongresu w realizacji swych planów, "użyje wszelkich prezydenckich prerogatyw" dla osiągnięcia tego celu.
Jak zwykle Trump ostro atakował kandydatkę Demokratów na prezydenta Hillary Clinton. Wypominał jej sprawę fundacji charytatywnej prowadzonej przez nią i jej męża, byłego prezydenta Billa Clintona, oraz używanie prywatnego serwera mailowego w czasie, gdy była sekretarzem stanu (w latach 2009-2013).
"Hillary wymazała 33 tysiące swoich maili, aby zatrzeć dowody przestępstwa. Jak to się stało, że zwolnili ją z zarzutów kryminalnych?!" - pytał retorycznie.
Zebrani na wiecu skandowali: "Lock her up! (Zamknąć ją!)".
Kiedy Clinton kierowała amerykańską dyplomacją, fundacja przyjmowała datki od rządów obcych państw i prywatnych korporacji, których przedstawiciele starali się o spotkania z nią. Jej krytycy twierdzą, że datki były zapłatą za dostęp do sekretarz stanu, a może i załatwienie spraw, na których darczyńcom zależało.
Nie dostarczyli jednak twardych dowodów, by datki wpłynęły na politykę Clinton lub administracji prezydenta Obamy.
Trump krytykował też Clinton za zapowiedź zwiększenia liczby przyjmowanych uchodźców z Syrii i innych ogarniętych wojnami krajów Bliskiego Wschodu.
W sondażach Trump dość zdecydowanie ustępuje Hillary Clinton. Według sondażu Reutera/Ipsos, gdyby wybory odbyły się dzisiaj, na kandydatkę Demokratów głosowałoby 45 procent Amerykanów, natomiast na Trumpa - 33 procent. Sondaż przeprowadzono wśród "prawdopodobnych" wyborców, czyli takich, którzy deklarują chęć głosowania.
Według ośrodka RealClearPolitics, który wyciąga średnią z kilku najważniejszych sondaży, przewaga Clinton nad Trumpem jest nieco niższa: 46,6 proc. do 41 proc.