Pierwsze w historii igrzyska w Ameryce Południowej udały się Brazylijczykom. Rio na olimpiadę „wypiękniało”, ale świat poznał też ciemne strony tego miasta, w którym ponad milion ludzi żyje w slumsach.
Nim XXXI igrzyska olimpijskie wystartowały, Anglosasi straszyli straszną ziką, chorobą roznoszoną przez wylęgające się w ciepłych krajach komary. Zikę podlano sosem bałaganu organizacyjnego, bo tak jak przed mundialem Brazylijczycy oddawali obiekty w ostatniej chwili. Niemniej jednak igrzyska się udały! Hale wypełniono kibicami po brzegi, transmisje telewizyjne pokazało w Brazylii aż sześć koncernów w 25 kanałach otwartych oraz tematycznych. Po pierwotnym zamieszaniu wokół niedoróbek w wiosce olimpijskiej (najwięcej skarżyli się Australijczycy i Szwedzi), angażowaniu dodatkowej ochrony przez wystraszonych doniesieniami o przestępczości Hiszpanów (chociaż ministra z oficjalnej delegacji Portugalii złodzieje i tak okradli!) organizatorzy spięli się i w tradycyjnym brazylijskim stylu, czyli z uśmiechem na twarzy, naprawili, co się dało. Lokalne władze nawet favele, w których tłoczą się tysiące biednych rodzin, starali się pokazać z „ludzką twarzą”, prowadząc reporterów do tych spacyfikowanych przez policję. Te bez chodników, latarni, placów i okien odgradzano wysokimi ekranami akustycznymi.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Bartłomiej Rabij