Salon, sądząc z wypowiedzi, cieszy się z upamiętnienia ofiary polskich katolików. Ale to ofiara zupełnie kogo innego.
01.07.2016 15:00 GOSC.PL
Rada Miasta Słupska z inicjatywy prezydenta Roberta Biedronia uchwaliła nadanie jednemu ze słupskich rond imienia Triny Papisten, kobiety spalonej na stosie w 1701 roku za rzekome czary.
W sumie można, czemu nie. Ja jednak od rana czytam po gazetach i innych mediach doniesienia i komentarze w rodzaju tego, który spłodziła Anna Dryjańska. „Ulica będzie nosić imię kobiety, która została zamordowana przez urzędników i Kościół za czary” – napisała feministka. No jasne, Kościół. W domyśle zapewne polski, co sugeruje stwierdzenie na oficjalnym portalu miasta: „Chcemy, aby »nasza« czarownica nie została zapomniana i aby głośno mówić o tym, jak traktowano kobiety, także w naszym kraju”.
No cóż – Trinę Papisten (właściwie Catharine Zimmermann) potraktowano rzeczywiście paskudnie, co jednak nie oznacza, że z zasady tak traktowano kobiety. A tym bardziej nie w „naszym kraju”, bo podpalanie stosów z ludźmi nigdy nie było ulubionym zajęciem Polaków. Przypadek Triny i wielu innych nieszczęśnic, to nie wyjątek od tej reguły. Po prostu Słupsk w tamtych czasach nie należał do Polski, tylko do elektoratu Brandenburgii.
I jeszcze taka ciekawostka: tę nieszczęsną panią zamęczyli i spalili nie żadni katoliccy siepacze, tylko władze miasta Słupska. Luteranie. Jeśli więc Robert Biedroń taki wyrywny do rehabilitowania, to powinien zaznaczyć, że Trina Papisten jest w pierwszym rzędzie ofiarą słupskiego magistratu.
Co z tego, że to było dawno? Skoro można tą dawną historią bić po sumieniach współczesnych polskich „męskich szowinistów”, to chyba tym bardziej następców na słupskim urzędzie, prawda?
Sugeruję więc korektę stwierdzenia o przyczynach upamiętnienia spalonej kobiety. Powinno brzmieć: „Chcemy, aby »nasza« czarownica nie została zapomniana i aby głośno mówić o tym, jak traktowano kobiety, także w naszym słupskim magistracie”.
No. I to będzie pasowało.
Franciszek Kucharczak