Przetrwali długie miesiące w miejscu, z którego nie powinni wrócić żywi. Fakt, że nikt z uczestników wyprawy antarktycznej Shackletona nie zginął to cud. I efekt heroicznej postawy dowódcy ekspedycji.
Pod stopami polarników jest w końcu ląd. Niezwykle niegościnny, ale jednak ląd. Do ratunku droga jest jednak ciągle daleka. Konkretnie wynosi jakieś 800 mil morskich, które dzielą rozbitków od wioski Grytviken na wyspie Georgia Południowa. Dlatego Ernest podejmuje decyzję, że osobiście z kilkoma towarzyszami spróbuje sprowadzić pomoc. Wybiera pięciu najsilniejszych, którzy mają dość sił, by zmierzyć się z dalszą podróżą. Zarządza przebudowę szalupy „James Caird”, na której wraz z towarzyszami podejmuje rozpaczliwą próbę przedarcia się przez jeden z najniebezpieczniejszych akwenów świata. Sztuka ta udaje po po kilkunastu dniach, praktycznie w ostatniej chwili, gdy trzech członków sześcioosobowej załogi jest już na skraju wyczerpania. Polarnicy lądują w Zatoce Króla Haakona, skąd od Grytviken dzieli ich jeszcze kilkadziesiąt mil ekstremalnie trudnej wędrówki przez wysokie góry. Te drogę podejmuje już z tylko dwoma towarzyszami, gdyż pozostali są tak wycieńczeni, że dalsza wędrówka jest w ich przypadku niemożliwa.
Po trzech dniach trójka wędrowców przypominająca bardziej zjawy niż ludzi dociera do wioski wielorybników. Jeszcze tego samego dnia Ernest organizuje wyprawę ratunkową po trzech pozostawionych w Zatoce Króla Haakona współtowarzyszy. Sprowadzenie pozostawionych na Wyspie Słoniowej polarników jest jednak znacznie trudniejsze. Statek, którym wyrusza po nich z Grytviken nie dociera do celu ze względu na lód. Wobec takiego rozwoju wypadków Shackleton szuka pomocy na Falklandach, u przedstawicieli rządów Chile, Wielkiej Brytanii i Urugwaju. Dwie kolejne wyprawy ratunkowe nie docierają do celu. Dopiero trzecia kończy się sukcesem. Shackleton na pokładzie niewielkiego holownika parowego "Yelcho" udostępnionego przez rząd Chile staje na Wyspie Słoniowej 29 sierpnia 1916 r. Po 18 miesiącach od dnia, w którym statek "Endurance" utkwił w lodach antarktycznych. Co więcej, irlandzkiemu polarnikowi udaje się uratować wszystkich członków ekspedycji.
Choć Ernestowi Shackletonowi nie udało się zrealizować celu pionierskiego przejścia Antarktydy z jednego końca na drugi, co więcej nie udało się nawet dotrzeć do lądu kontynentu antarktycznego, to jego wyprawa jest jedną z najsłynniejszych ekspedycji polarnych w historii. Jej dowódca i uczestnicy wykazali się niebywałym hartem ducha i wolą przetrwania. Gdy wrócili do Europy, Stary Kontynent był u kresu największej i najbardziej krwawej wojny, jaką do tego czasu znała historia ludzkości. Świat wyglądał już zupełnie inaczej, niż 1 sierpnia 1914 r. - w dniu, w którym opuścili Londyn.
Tekst napisany w oparciu o materiały ze strony http://www.shackleton2015.pl
Wojciech Teister