Francja w ogniu, Euro za pasem, Brexit za rogiem, terroryści w Düsseldorfie, a Komisja Europejska ciągle rozważa, co z tą Polską. Co, do diaska, zrobić z tą niesforną oazą spokoju.
03.06.2016 13:00 GOSC.PL
U dorosłych z reguły wygląda to tak: jak się pali, to dzwonią po straż, ratują rodzinę, gaszą pożar, ewakuują... kolejność zależna od okoliczności. U dzieci może być inaczej: jeszcze zawrócą po misia, dokończą lizaka, a może i nawet – u starszych – zalajkują nową fotkę kolegi ostatnim kliknięciem...
I podczas gdy realne dzieci są z reguły mądrzejsze od przedstawionej tu karykatury, to taka Komisja Europejska wykazuje cechy nie odbiegające tak bardzo od tego modelu. Bo w czasie, gdy Unia Europejska i Europa w ogóle trzeszczy w szwach, a pożar w niektórych państwach nie jest tylko przenośnią, komisarze ciągle mają czas na swoje zabawki: nurzanie się w stosach wytworzonych przez siebie przepisów i tabelek i delektowanie się słodyczą swojej władzy – tej realnej i tej uzurpowanej. Delektowanie się „przyciskaniem do muru” kraju, w którym na razie akurat najspokojniej na tle całej reszty. To trochę jak kierowca, któremu sypie się auto i zamiast jechać z nim do serwisu, wytyka sąsiadowi, że jego dobrze pracujący samochód „to długo nie pojeździ”, bo po co sobie taki silnik i takie wyposażenie sprawił – prędzej czy później i tak mu siądzie. To taki nowy rodzaj „samochodu zastępczego”.
Dzieciaczki z Brukseli: wróćcie sobie jeszcze po misia, dokończcie lizaka, a nawet kliknijcie sobie Enter po ostatniej genialnej opinii, ekspertyzie i co tam jeszcze na dyskach macie... ale po tym, naprawdę, zbiegnijcie czym prędzej po schodach waszego gigantycznego bloku i spróbujcie ratować chociaż siebie. Skoro innym już pomóc nie umiecie.
Jacek Dziedzina