Tak naprawdę nie jest istotne, kto mówi – poeta użycza tylko swoich ust „wspólnemu językowi”, przemawia w imieniu ponadpokoleniowej wspólnoty. Taki wniosek nasuwa się po lekturze nowych wierszy Wojciecha Wencla.
Epigon to – według „Słownika języka polskiego” – „bierny naśladowca wielkich poprzedników lub kontynuator nieaktualnych idei”. Trzeba przyznać, że Wojciech Wencel wykazał się sporą odwagą, decydując się na opatrzenie swojego najnowszego tomu wierszy tytułem „Epigonia”. Wracając z takim tytułem po sześcioletniej przerwie, wystawia się od razu na strzały tych krytyków, którzy już dawno chętnie wrzuciliby twórczość Wencla do muzeum literackich osobliwości. Dla nich te wiersze w najlepszym wypadku pachną naftaliną, w najgorszym – unosi się wokół nich trupi swąd. A jednak autor „Imago mundi” z jakąś dziwną przekorą nie chce z tej szufladki uciekać. Przeciwnie, prowokuje jeszcze bardziej:
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Szymon Babuchowski