Pszczelarstwo to podobno najbardziej relaksujące zajęcie na świecie. Może trzeba by je polecić politykom...
Pszczoły też potrafią użądlić, ale tylko w ostateczności, bo przypłacają to śmiercią. Politycy często żądlą słowem, co nie grozi im żadnymi konsekwencjami. W ostateczności mogą zasłonić się immunitetem. Ta luźna refleksja nie ma żadnego z związku z filmem Krystiana Matyska „Łowcy miodu”, który właśnie trafił na ekrany naszych kina.
Ten niezwykły dokument dostarczy nam wiele zaskoczeń, bo mało kto wie, że istnieje coś takiego jak pszczelarstwo miejskie. Wystarczy wspiąć się z jednym z bohaterów filmu na dach Arkadii, wielkiego centrum handlowego w Warszawie, by się o tym przekonać. Znalazło tam swój dom pięć pszczelich rodzin. Albo na dach kaplicy Akademii Wojskowej w Paryżu. Jak mówi właściciel tamtejszych uli, w Szampanii zbiera się 20 kg miodu z jednego ula, a w Paryżu trzy razy więcej.
Przewodnim motywem „Łowców miodu” jest tradycyjne bartnictwo, które właściwie zaginęło, na szczęście nie wszędzie. Wraz z aktorką Magdaleną Popławską udamy się w podróż w egzotyczne rejony świata, gdzie tym sposobem zbiera się jeszcze sporo miodu. Jak np. w Baszkirii czy Nepalu, gdzie uczestniczy w tym cała wioska.
Pełnometrażowy dokument nie jest nudnym wykładem o pszczołach i zagrożeniach, jakie niesie z sobą współczesny świat dla tego pożytecznego owada. Film oczywiście przedstawia te zagrożenia, ale przede wszystkim pokazuje, co możemy zrobić dla pszczół, by nie stały się gatunkiem ginącym. Nie trzeba od razu brać się za pszczelarstwo, podobno najbardziej relaksujące zajęcie na świecie, by im pomóc. Wystarczy zasadzić dla nich ogród czy kupować lokalny miód.
Edward Kabiesz