Kto ma w domu prąd, korzysta z mediów publicznych. To mniej więcej takie założenie jak to: kto kupuje ziemniaki, pędzi bimber. Niech płaci akcyzę.
13.04.2016 08:55 GOSC.PL
Krzysztof Czabański, wiceminister kultury i dziedzictwa narodowego, pytał wczoraj w Polskim Radiu, dlaczego media publiczne mają być utrzymywane przez 7 procent społeczeństwa, które uczciwie płaci abonament?
A właściwie dlaczego nie? Może te siedem procent właśnie ceni to, co serwują media publiczne, i tyle ludzi jest gotowych zapłacić za ten produkt.
Jak tłumaczył, wysokość składki audiowizualnej, którą już niedługo wszyscy Polacy mają zapłacić, nie została jeszcze ustalona, ale ma wynosić między 12 a 15 złotych. Z tego, co mówił Krzysztof Czabański, pomysłodawcy tej opłaty zrobili założenie, iż każdy, kto ma w domu prąd, może korzystać z mediów publicznych.
Ciekawe założenie. Podobnie można by uznać, że każdy, kto kupuje ziemniaki, pędzi bimber, więc przy ich zakupie powinien od razu płacić akcyzę za alkohol.
Coraz więcej wokół siebie słyszę głosów, że ludzie rezygnują z trzymania w domu telewizorów, a przynajmniej z oglądania programów telewizyjnych – w tym także tych serwowanych przez media publiczne. Zainteresowanie oglądaniem telewizji czy słuchaniem radia spada dlatego, że ludzie nie chcą już konsumować jak leci tego, co ktoś im podaje. To nie znaczy wcale, że mniej się ogląda czy słucha. Bynajmniej. Chodzi raczej o to, że gotowe ramówki – dla wszystkich, a tak naprawdę dla nikogo, coraz mniej się sprawdzają. Po co mam płacić abonament za cały miesiąc, jeśli tak naprawdę w ciągu tego miesiąca interesują mnie dwa, trzy programy? Dlatego jeśli jestem gotów za coś zapłacić, to za to, co mnie naprawdę interesuje.
Ciekawe, że taki model sprzedaży funkcjonuje coraz lepiej w internecie. Coraz więcej serwisów proponuje wykupienie subskrypcji za dostęp do wybranych materiałów ze swoich baz. Gdy wszystko odbywa się legalnie, a baza proponowanych materiałów jest wystarczająco szeroka, ceny przystępne, użytkowników przybywa.
Tymczasem takie media jak radio czy telewizja stają się dla coraz bardziej wybrednych odbiorców zapóźnione. Tutaj wybór sprowadza się głównie do tego, że można odbiornik włączyć lub wyłączyć, ewentualnie zmienić kanał. A teraz – czy oglądam/słucham, czy nie, płacić i tak będę musiał. Z jakiej racji? Bo ktoś uznał, że jak mam prąd, to mogę sobie uruchomić odbiornik. Ale kiedy ja wcale nie mam na to ochoty, bo po pierwsze nie znajduję w obecnej propozycji mediów publicznych niczego, za co bym chciał stale płacić, a po drugie nie mam nawet czasu, żeby tkwić godzinami przed odbiornikiem, w dodatku w takich porach, które wyznaczają mi konstruktorzy ramówek.
Co więcej, teraz jest tak, że abonenci kablówek czy platform cyfrowych będą płacić dwukrotnie. Raz państwu, raz dostawcy usługi, która ma w ofercie również dostęp do publicznego radia czy telewizji? Czy to nie powinno być jednak załatwiane raz?
Trudno dzisiaj zrezygnować z energii elektrycznej i pomysłodawcy powiązania z opłatami za prąd opłaty audiowizualnej dobrze o tym wiedzą. Ta opłata będzie de facto kolejnym podatkiem, który będziemy musieli wszyscy płacić. Irytuje mnie jednak, że władza nie ma na tyle cywilnej odwagi, by nazwać rzecz po imieniu. Stosuje wybieg, by nie narazić się wyborcom, którzy nie lubią, kiedy nakłada się na nich kolejne obciążenia. Tyle że jeszcze mniej będą zadowoleni, kiedy będą musieli składać się na media, z których i tak nie będą zadowoleni. O tym jakby mało się teraz myśli, natomiast przy kolejnej kampanii wyborczej może być na tego typu refleksję nieco za późno. No chyba że wtedy właśnie mają się szczególnie przydać dobrze finansowane, odbudowane i prężnie działające media publiczne.
Jan Drzymała