Nieobecni nie mają racji. Lubimy powtarzać to porzekadło m.in. w odniesieniu do relacji międzynarodowych. Wszelki bojkot międzynarodowych gremiów uchodzi bardziej za wyraz ignorancji i zaniedbania okazji, by mieć wpływ na ważne decyzje.
Najczęściej tak jest, stąd obecność np. Polski również w instytucjach, które nierzadko najchętniej byśmy zlikwidowali (ot, taki Parlament Europejski...). Czym innym jednak jest bojkot różnych gremiów ze strony ważnego mocarstwa. Tak jest np. z nieobecnością Rosji na szczycie bezpieczeństwa nuklearnego, jaki odbył się w Waszyngtonie. To była wielka manifestacja siły ze strony Putina. I odwrócenie porzekadła na: nieobecni mają rację. A raczej: nieobecni mają siłę. Trudno inaczej interpretować tę „wielką nieobecność” na szczycie nuklearnym kraju, który jest w posiadaniu połowy światowych zasobów wysoko wzbogaconego uranu i około jednej trzeciej wyizolowanego plutonu. Państwa, które w nowej doktrynie wojennej przewiduje użycie broni atomowej w celu zabezpieczenia swoich interesów. Nieobecność Putina to nie tylko mocarstwowe prychnięcie zblazowanego imperatora. I nie tylko prztyczek w nos odchodzącego Baracka Obamy, nie tylko odmowa dyskusji na warunkach (i terenie) określonych przez amerykańskiego konkurenta. To również niebezpieczny sygnał dla całego świata: my, Rosjanie, nie będziemy już konsultować z nikim kwestii związanych z bronią jądrową, bo to my dyktujemy warunki. W poprzednich trzech szczytach nuklearnych Rosja brała udział, więc jej nieobecność na ostatnim, zwołanym z inicjatywy Obamy, nie jest dyplomatycznie i militarnie obojętna.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Jacek Dziedzina