Nie żebym bronił zachowania Anny Zawadzkiej we wczorajszym programie w TVN, ale rozdzieranie szat nad tym pojedynczym incydentem wydaje mi się hipokryzją.
06.04.2016 11:25 GOSC.PL
Mówiąc w skrócie: kobieta, która w niedzielę urządziła proaborcyjny happening podczas Mszy w warszawskim kościele św. Anny, uznana została za interesującego rozmówcę i zaproszona do studia TVN. Uporczywie nie odpowiadała na pytania prowadzącego program Andrzeja Morozowskiego, który - wyraźnie zirytowany - w końcu przerwał audycję. W internecie posypały się kąśliwe uwagi wobec Zawadzkiej, która na Facebooku sama uznała swą kompromitację.
Powtarzam: nie chcę bronić zachowania Zawadzkiej. Pozwolę sobie jednak przypomnieć, że została zaproszona do studia TVN dwa dni po tym, jak dała budzący co najmniej niesmak popis w kościele. To czego spodziewał się Morozowski, zapraszając ją do telewizji? Merytorycznej dyskusji? Wymiany argumentów?
Po drugie nie jest tajemnicą, że podczas medialnych treningów politycy i inni uczestnicy życia publicznego są uczeni dwóch zasad prowadzenia dyskusji przed kamerami:
1. Nie odpowiadać na pytania, tylko wygłaszać to, co ma się do powiedzenia.
2. Zagłuszać przekaz strony przeciwnej.
I to właśnie zrobiła Zawadzka. Tyle że zrobiła to głupio, bo z przesadną, wręcz ośmieszającą konsekwencją.
Jednak co do zasady postąpiła tak jak uczestnicy wielu innych debat. Tak to działa. Wszyscy to wiedzą: politycy, dziennikarze radiowi i telewizyjni. I pewnie nie da się tego całkowicie wyeliminować, ale też nie trzeba umyślnie doprowadzać do pyskówek w studiach. Można nie zapraszać rozmówców, o których z góry wiadomo, że nie przebierają w słowach i chętnie robią cyrk. Nie będę wymieniał nazwisk, bo nie chcę rozpoczynać kolejnej afery, a każdy z nas potrafiłby pewnie wymienić całkiem długą listę takich postaci.
Jedyny sposób, by skończyć z chamstwem w mediach, to skończyć z premiowaniem skandalistów. Koniec z ich słuchaniem i koniec z zapraszaniem przed kamery i mikrofony. To też jest część naszej dziennikarskiej etyki zawodowej. (I mnie samemu nie zaszkodzi, jak sam sobie zrobię rachunek sumienia, czy nie próbowałem grać w ten sposób.)
Wszyscy wiedzą, o co tu chodzi. O to, żeby był show i żeby brutalne odzywki i prowokacje napędzały oglądalność/słuchalność. Może da się tak pozyskać widzów i słuchaczy, ale mnie już nie. Mam dość jazgotu. Czy jestem jedyny?
Jarosław Dudała