Surrealiści XX-wieczni uznawali go za swego patrona, zwolennicy psychoanalizy widzieli w jego dziełach ekspresję podświadomości, przeciwnicy Kościoła pragnęli uczynić z niego piewcę „wolnej miłości”, alchemika i wędrowca po obrzeżach herezji.
Kiedy dziś przyglądamy się demonicznym monstrom, zamieszkującym krajobrazy Hieronima Boscha, wydaje nam się, że mogła je stworzyć jedynie wyobraźnia wspomagana narkotykami, praktykami okultystycznymi lub nagłymi rozbłyskami szaleństwa. Nie mieści nam się w głowach, że ludzie średniowiecza potrafili w najdrobniejszych szczegółach wyobrażać sobie świat duchowy, a ponieważ głęboko wierzyli w jego istnienie, nie potrzebowali do tego hipnozy czy środków halucynogennych. Kontekst ówczesnej kultury wyraźnie wskazuje, że Bosch rozwinął wątki i motywy obecne w chrześcijańskiej symbolice, sztuce, moralistyce i pismach mistyków. Przesłanie jego obrazów pozostaje wierne katolickim dogmatom, mimo że nie zawsze zgadza się z ustaleniami świeckich i religijnych „humanistów”, którzy pojawili się w kolejnych stuleciach. Współcześni nam badacze poświęcają sporo energii, by wykazać, że Bosch miał coś wspólnego z sektą adamitów, głoszącą hasła powrotu do rajskiej niewinności poprzez wyuzdane praktyki seksualne. Za główny argument służy im „Ogród ziemskich rozkoszy” – tryptyk przedstawiający w swej centralnej części ludzi oddających się erotycznym zabawom. Na obrazie mężczyźni i kobiety jedzą ogromne truskawki, czereśnie, jeżyny i granaty. Jeźdźcy krążą wokół stawu, w którym kąpią się nagie dziewczęta. Pod ich wygiętymi w ekstazie ciałami uginają się konie, byki, świnie, jelenie, niedźwiedzie, a nawet kozioł, struś, pantera i wielbłąd.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Wojciech Wencel