Zmarł były minister spraw zagranicznych RFN Guido Westerwelle. Polityk, który potrafił zapłakać nad ofiarami katastrofy w Smoleńsku.
18.03.2016 20:04 GOSC.PL
W wieku 54 lat zmarł na białaczkę Guido Westerwelle – w latach 2009-2013 minister spraw zagranicznych Niemiec, wieloletni przewodniczący liberalnej Wolnej Partii Demokratycznej (FDP). Niektóre media na wyrost piszą o jego wielkości. Być może jest to działanie wedle zasady „o zmarłych nie inaczej, niż dobrze”, może i z punktu widzenia elit berlińskich czy hamburskich tak to wyglądało, jednak warto pamiętać, że ledwie trzy lata temu wyborcy odesłali go i jego partię z kwitkiem, pierwszy raz w historii skazując FDP na niebyt w parlamencie, za co zresztą sam Westerwelle był w dużej mierze odpowiedzialny.
Właściwie to trudno powiedzieć, by dokonał czegoś przełomowego. Jak mantra powtarzane jest stwierdzenie, że był pierwszym otwarcie homoseksualnym wicekanclerzem. I cóż z tego, skoro tabu obalił już wcześniej burmistrz Berlina Klaus Wowereit swoim „jestem gejem – i tak jest dobrze”, a także liczni inni burmistrzowie czy posłowie, którzy prezentowali się publicznie ze swoimi „partnerami”. Nie ma to znaczenia, skoro swojego „męża” nie zabierał na wszystkie wyjazdy zagraniczne, np. do krajów, w których akty homoseksualne są zakazane, a takich jest na całym świecie ponad 70. Okazywało się wtedy, że rzekoma oczywista oczywistość akceptacji homozwiązków w większej części świata zwyczajnie nie jest uznawana, a w pracy dyplomatycznej może przeszkadzać. I tak chęć przeprowadzania rewolucji kulturowej przegrała z rzeczywistością.
Już samo to, że w przypadku Westerwellego piszę w pierwszej kolejności o politycznym aspekcie homoseksualizmu świadczy o tym, że coś jest nie tak. Tym bardziej, że inaczej niż np. Robert Biedroń lider liberałów wcale nie czynił ze swej orientacji seksualnej swojego głównego tematu. W polityce wewnętrznej najpierw jako lider opozycji doprowadził swoją partię do historycznego wyniku wyborczego w 2009 roku, by cztery lata później ponieść historyczną klęskę. Powodem było to, że w politycznym związku z Angelą Merkel nie potrafił zrealizować żadnego z ważniejszych postulatów liberałów. Żeby było ciekawiej, zgadzając się na pomoc finansową dla Grecji (która nie podobała się dużej części jego elektoratu) utorował drogę do wielkiej polityki eurosceptykom z Alternatywy dla Niemiec (AfD).
Nawet jedną z mądrzejszych decyzji jako ministra spraw zagranicznych potrafił przyćmić zmianą zdania. Chodzi o wstrzymanie się od głosu w radzie bezpieczeństwa ONZ w sprawie interwencji w Libii. Westerwelle wiedział, że to tylko spotęguje chaos – i tu wykazał się dalekowzrocznością. Szkoda tylko, że już niebawem… gratulował „Libijczykom” i wspierającym ich siłom zachodnim obalenia Kadafiego. Ten był, jaki był, ale teraz go nie ma, za to jest chaos, islamizm i tysiące uchodźców przepływających Morze Śródziemne na pontonach.
Obiektywną ocenę polityki Westerwellego przyćmiewa to, że zmarł na śmiertelną chorobę, w dodatku w dość młodym wieku. To z pewnością wywołuje współczucie, którego zresztą sam się nie wstydził, gdy przyszło co do czego. A przyszło, gdy 10 kwietnia 2010 roku prezydencki samolot rozbił się pod Smoleńskiem. Składając kondolencje minister spraw zagranicznych nie potrafił ukryć łez i emocji. Jestem pewien, że to nie było wyreżyserowane, ten płacz, którego, gdy trzeba, i mężczyźni nie powinni się wstydzić, wyrażał współczucie z ofiarami tragedii, ich rodzinami i całym polskim narodem. Tych łez nigdy nie zapomnę i jestem mu za nie wdzięczny. I dlatego mimo, że państwa nie mają przyjaciół, tylko interesy, a Westerwelle był przedstawicielem swojego kraju, mimo że żadnego z jego pozytywnych dla Polski zachowań nie powinno się rozpatrywać bez oderwania od niemieckiej racji stanu, ten jeden jedyny gest empatii świadczy moim zdaniem o tym, że był przyjacielem Polski i Polaków.
Stefan Sękowski