Nie łączyłem swojej codziennej egzystencji z Bogiem. Ale On nie zapomniał o mnie.
Należy dawać świadectwo prawdzie - dlatego postanowiłem opisać kilka zdarzeń mojego życia. Jestem pewien, że podobne doświadczenia spotkały wszystkich, ale prawdopodobnie nie wszyscy mieli tego świadomość, gdyż "ich oczy były niejako na uwięzi". Ja też nie byłem wyjątkiem, powiem więcej - przez kilkadziesiąt lat byłem z dala od Boga. Uczęszczałem sporadycznie do kościoła, najczęściej w okresie świąt - to wszystko.
Mój powrót był spontaniczny i niewymuszony - nieraz ludzie, gdy znajdą się w krytycznej sytuacji życiowej, stają się nagle bardzo "religijni". Takie nawrócenia, sądzę, nie przynoszą oczekiwanych skutków. Z dnia na dzień zacząłem uczęszczać do kościoła i brać udział w jego działalności. To nie znaczy, że przedtem wiodłem życie występne, nie - po prostu nie łączyłem swojej codziennej egzystencji z Bogiem. Ale On nie zapomniał o mnie. Uświadomiłem to sobie po kilkudziesięciu latach - na szczęście...
Zdarzenia, o których opowiem, nie skończyły się tragicznie wyłącznie dzięki Odgórnej Interwencji. Wówczas tego nie zrozumiałem, przyjmowałem to jako szczęśliwy i przypadkowy zbieg okoliczności.
Pływałem kiedyś po morzu na niewielkiej łódce żaglowej wraz z przygodnym chłopakiem, moim rówieśnikiem, podczas wzmagającego się sztormu. Niestety, w wieku 16 lat zdrowy rozsądek i umiejętności występują rzadko. Znaleźliśmy się kilka kilometrów od brzegu i wówczas, jak na zawołanie, zjawiła się milicyjna motorówka, która zaholowała nas do przystani.
Później, już w dorosłym życiu i zawodowym życiu, miałem się wybrać w podróż służbową - pociągiem i PKS-em. Pociąg się spóźnił (co się rzadko zdarzało), autobus odjechał. Nazajutrz przeczytałem w gazecie, że PKS, którym miałem jechać, miał poważny wypadek - zginął kierowca i kilku pasażerów.
Z pewnością w tzw. międzyczasie były też inne nadzwyczajne zdarzenia, o których mówimy najczęściej "szczęśliwe" lub rzadziej "cudowne" i których nie dostrzegłem. Ale po latach -kiedy moje oczy nie były już "na uwięzi", zacząłem zauważać ewidentne dowody "odgórnych interwencji".
Miałem 2 krytyczne okresy w swoim życiu prywatnym i zawodowym, kiedy to w wyniku transformacji państwa socjalistycznego w "wolnorynkowe", znalazłem się bez środków do życia. Przez kilka miesięcy odżywiałem się głównie plackami ziemniaczanymi. Szukałem wszędzie zatrudnienia, co pomimo dobrych kwalifikacji zawodowych nie dawało rezultatu. Jechałem więc do sąsiedniego miasta, do przedstawiciela firmy werbującej do pracy poza Polską. Rozmowa wstępna była obiecująca, ale trzeba było lecieć samolotem, a ja nie latam. Człowiek, który przeprowadzał kwalifikacje, nie mógł tego zrozumieć. Wracając do domu modliłem się o pomoc w znalezieniu pracy. Po powrocie zaskakująca wiadomość - był telefon z firmy X, do której wysłałem miesiąc temu aplikację, że zostałem zakwalifikowany. Później dotarło do mnie, że miało to miejsce dokładnie w tym czasie, kiedy ja prosiłem o pomoc. Czy może być bardziej zrozumiały i czytelny przykład?
Ale były też inne przypadki - interwencji szatańskiej. To nie znaczy bynajmniej, że ukazał mi się "kusy" z ogonem i widłami - nie. Pracując na tzw. eksporcie trafiłem na ekipę robotników usposobionych wyjątkowo awanturniczo. Co sobota pijaństwo i bijatyki. Pomimo wieloletniej praktyki w tzw. wykonawstwie (w Polsce i zagranicą) byłem przerażony. Musiałem pozbyć się dwóch najgorszych awanturników, ale to nie poskutkowało na długo. Któregoś weekendu chodziłem więc w kółko po pokoju i próbowałem się modlić, abym nie musiał wzywać policji i pogotowia. Za każdym razem dochodziłem do połowy modlitwy i "ktoś" mi przerywał! Traciłem wątek i zaczynałem od początku. Trwało to dłuższy czas - byłem już spocony z emocji, ale dalej uporczywie usiłowałem modlić się, aby zapobiec eskalacji awantury. Po dłuższym udało się ukończyć odmawiać litanię i ZAPANOWAŁA CISZA.
Zrozumiałem, że wygrałem - dzięki Bogu.
Franciszek.