X Zjazd Gnieźnieński dzień trzeci. Subiektywnym okiem uczestnika.
Górskie doliny... No cóż, bywają niezwykle urokliwe. Można się w jakiejś konkretnej zakochać i ciągle do niej wracać. Ale wystarczy wyjść wyżej, na zamykającą ją przełęcz, żeby zobaczyć, że poza nią też jest świat. Że są granie, szczyty i przede wszystkim dziesiątki innych, czasem nawet piękniejszych dolin. Paradoksalnie, to pewien kłopot. Nie można być w każdym z tych miejsc równocześnie. Trzeba żyć z ciągłą świadomością, że codziennie mnóstwo piękna gdzieś ulatuje nie sycąc wcześniej naszych oczu i serca. Ale człowiek nie łudzi się wtedy, że ta jego ukochana dolina jest jedyną na świecie, w której można doświadczyć dotyku piękna. I podobnie jest z otwartością. Nie przeszkadza przeżywać swojego tu i teraz, choć uczy pewnego dystansu. Pozwala też jednak widzieć, że gdzie indziej też może być mądrość, dobro, prawda i piękno.
Dlaczego o tym piszę? Trzeci, ostatni dzień Zjazdu Gnieźnieńskiego bardziej niż poprzednie był otwarciem na to, co inne. Uświadamiał, że do tego, co jest naszych chlebem powszednim, możemy mieć jakiś dystans. I że poza tym naszym tu i teraz są też gdzie indziej całkiem spore pokłady mądrości, dobra, prawdy i piękna.
Chrześcijanie w oczach innych
Jeśli czasem zastanawiam się, czy dialog z innymi religiami ma sens, to pierwsza z niedzielnych sesji z Zjazdu Gnieźnieńskiego pokazała, że na pewno. Żyd – prof. Stanisław Krajewski, żydowski współprzewodniczący Polskiej Rady Chrześcijan i Żydów oraz muzułmanin, Andrzej Saramowicz, współprzewodniczący Rady Wspólnej Katolików i Muzułmanów odpowiadali w niej na pytania o Boga i ich odbiór chrześcijan.
Pierwszy z nich przepięknie wyjaśniał pozorny paradoks, jakim jest fakt, że Bóg jest zarówno sprawiedliwy, jak i miłosierny. Tak, gdyby Bóg był rzeczą, te dwie Jego cechy byłyby ze sobą sprzeczne. Ale Bóg jest osobą – przypomniał. Jest jak matka, która kocha swoje dzieci, ale czasem musi też wymierzyć im sprawiedliwość. I jeśli Bóg o coś się modli (!), to, jak w jednej z talmudycznych opowieści, żeby jego miłosierdzie przeważyło nad sprawiedliwością.
Za co ceni chrześcijan? Za to, że dzięki nim biblijne historia i biblijne kategorie są teraz częścią kultury całego świata. Dzięki chrześcijanom cały świat dowidział się, że Bóg Izraela jest jedynym prawdziwym Bogiem. Chrześcijanie nie są tylko przyjaciółmi Żydów, są ich jedynymi przyjaciółmi. A po drugie, wyjaśniał indagowany, fascynujące są niektóre aspekty nauczania Jezusa. Na przykład myśl o nadstawianiu drugiego policzka.
To, co pana Krajewskiego w chrześcijanach irytuje, to, po pierwsze, poczucie pewnego imperializmu chrześcijańskiego, braku pokory. A po drugie, przemożna chęć traktowania żydów jako instrumentu wzmacniania chrześcijaństwa. No i po trzecie, w jego odczuciu żydzi trochę boją się prób nawracania ich.
Muzułmanin Andrzej Saramowicz mówiąc o Bogu zwrócił między innymi uwagę na powtarzane przez jego współwyznawców twierdzenie, że islam jest jedyną prawdziwą religią. Tyle, że islam znaczy poddanie się Bogu. Jeśli się to rozumie okazuje się, że prawdziwą religią jest.. poddanie się Bogu. Brzmi całkiem ciekawie, prawda?
Co w chrześcijaństwie ceni? Fakt, że chrześcijaństwo było zdolne do zbudowania wspaniałej cywilizacji. To, że przechowując naukę Jezusa chrześcijanie potrafią ciągle dostosowywać ją do zmieniających się warunków świata. Muzułmanie – zauważył – chcąc być wierni Mahometowi często próbują cofnąć czas. Dalej, fascynuje go papież Franciszek, który jest dla niego wielki autorytetem; podoba mu się to, że u katolików istnieje „władza centralna”, fascynuje praktykowanie miłosierdzia i nawet fakt istnienia życia zakonnego. I jeśli coś mu się nie podoba, to coś obecnego w każdej religii: przeświadczenie, że to my mamy monopol na prawdę.
Pan Saramowicz zwrócił też uwagę na jeszcze jedno: że na stosunku wyznawców islamu do chrześcijaństwa ciąży fakt, że kojarzy się ono z potęgą państw zachodniego świata. Niestety.
Otwarte drzwi Kościoła
Otwartości, choć już nieco inaczej, poświęcona była ostatnia sesja Zjazdu.
Nie możemy otworzyć drzwi Kościoła (czy kościoła) i czekać. Trzeba wyjść na ulice i opłotki i „zmuszać” do wejścia, jak jest powiedziane w przypowieści o uczcie – stwierdził w swoim wystąpieniu w kolejnej sesji niedzielnej kardynał Kazimierz Nycz. Oczywiście zmusić tak naprawdę nie możemy, ale na pewno powinniśmy zachęcać. To nasz obowiązek – wyjaśnił. Myślę, że to ważne stwierdzenie w kontekście pokusy uprawiania jedynie „duszpasterstwa statycznego”. Przecież, choć wiara jest łaską, to raczej nie działa w próżni. Można stać się jej narzędziem. Kardynał zwrócił jednak jeszcze uwagę na jedną ważną rzecz: dla grzesznika te otwarte drzwi Kościoła to drzwiczki konfesjonału.
W wystąpieniu Metropolity Warszawskiego nie zabrakło też odniesień do szeroko dyskutowanego dziś problemu przyjmowania uchodźców i ekonomicznych emigrantów spoza Europy. Jako że temat jest drażliwy z góry proszę, by w ewentualnych dyskusjach odnieść się raczej do oficjalnego tekstu wystąpienia abp. Nycza, a nie mojego zwyczajnego uczestnika Zjazdu, subiektywnego odbioru.
Andrzej Macura