Przemierzanie twardego betonu na kolanach niekoniecznie jest najmilszą drogą na świecie, ale...
Jak stwierdził św. Ludwik de Montfort, nie da się pójść do Jezusa bez Maryi, nie da się pójść do nieba bez Maryi. Kiedy my mówimy „Maryja”, Ona odpowiada „Bóg”. Ona nigdy nam Boga nie zasłoni, Ona ma Go w sobie, w swoim najczystszym łonie i Ona chce nam Go dać. Ona jest naszą Matką, która kocha i troszczy się o wszystkie swoje dzieci i za nie wszystkie się modli. Kto oddał się w opiekę Maryi, ten już wygrał, choćby cały świat był przeciwko niemu. Na Maryję postawił św. Ludwik i się nie zawiódł, chociaż środowisko duchowne go krytykowało za jego „Traktat o prawdziwym nabożeństwie do Najświętszej Maryi Panny”, a jego „niewolę miłości” praktykuje obecnie coraz więcej katolików. Swoją głęboką maryjność ukazał także prymas tysiąclecia kardynał Stefan Wyszyński, który swoją mszę prymicyjną odprawił na Jasnej Górze. Był tak chory, że nie sądzono, że w ogóle przeżyje kolejny dzień, dlatego wyświecono go po cichu i pozwolono mu odprawić pierwszą mszę, ażeby chociaż przez chwilę mógł się „nacieszyć” byciem księdzem. On postawił wszystko na Królową Aniołów i nie zawiódł się. Mszę odprawił, kolejny dzień przeżył, a potem kilkadziesiąt następnych lat, dając swoim życiem wspaniałe świadectwo wiary.
Nie można również zapomnieć o naszym wielkim rodaku, papieżu Janie Pawle II, świętym, którego posąg wraz z posągiem Pawła VI znajduje się na placu fatimskiej bazyliki. Jego „Totus Tuus” zna cały świat. Nawiasem mówiąc, jest to cytat ze wspomnianego wcześniej św. Ludwika, z którego traktatem wielki papież nigdy się nie rozstawał. Jan Paweł II także postawił wszystko na Maryję i jakże się nie zawiódł. Zamach na jego życie 13 maja, w dzień pierwszego objawienia fatimskiego, a potem jego cudowne ocalenie, które przypisał Matce Bożej Różańcowej, było znakiem dla całego świata, że Maryja jest i opiekuje się swoimi dziećmi, a nawet, jeśli trzeba, odwróci bieg historii. Papież zawierzył potem świat Jej Niepokalanemu Sercu, w tym Rosję, a potem runął mur berliński, którego fragment przechowywany za szkłem znajduje się na terenie placu bazyliki w Fatimie, jako kolejny znak na to, że jeśli człowiek zawierzy Bogu przez Maryję, nigdy się nie zawiedzie.
I ja postawiłam wszystko na Maryję i za natchnieniem świętego Ludwika, mojego, bądź co bądź, patrona, oddałam się Matce Niebieskiej w niewolę miłości. I ufam, że ona będzie wiedziała, jak mnie poprowadzić.
W końcu dotarłam na kolanach do kapliczki objawień i podziękowałam Maryi za tę drogę, za to, że Ona mnie na niej podtrzymywała. To naprawdę Matka wielkiego miłosierdzia, która nikim nie gardzi.
Ostatniego dnia naszej pielgrzymki, a było to 20 lutego, raniutko poszliśmy na mszę świętą w kaplicy objawień. Było bardzo zimno, ale znów, tak jak podczas marszu na kolanach, obecność Maryi dodawała mi otuchy. Spojrzałam za siebie i zobaczyłam ostatnią gwiazdę na różowym niebie, która jeszcze zapomniała się schować. Gwiazda znajdowała się na wprost posągu Maryi, prawdziwej Gwiazdy Zarannej. Uśmiechnęłam się do siebie i naraz z zamyślenia wyrwał mnie głos kapłana:
- Właśnie dziś, w rocznicę śmierci najmłodszej z dzieci, Hiacynty, obchodzimy wspomnienie błogosławionych pastuszków. Prośmy o ich wstawiennictwo…
Drgnęłam zaskoczona, bo zdawała mi się, że się przesłyszałam. Dziś, kiedy mieliśmy już za niedługo odjeżdżać, kiedy wciąż w sercu miałam ten żal, że jednak nie przyjechaliśmy 13-go dnia miesiąca, lub chociaż w maju, kiedy jest cieplej, nagle dotarło do mnie, że Matka Boża i pastuszkowie cały czas się nami opiekowali i specjalnie wybrali ten dzień na nasz powrót, aby dać nam swoje błogosławieństwo. W końcu taki dzień zdarza się tylko raz w roku. Podziękowałam w duchu Maryi za tak wielką łaskę, za to zimno, za wszystkie niewygody pielgrzymki, za to wszystko co mnie spotkało, życząc sobie, abym mogła tu jeszcze raz przyjechać za rok, w stuletnią rocznicę objawień.
Fatima uzmysłowiła mi, że Bóg o tyle wielkie cuda może uczynić, o ile człowiek Mu uwierzy i zaufa. Modlitwa, którą Anioł nauczył dzieci, była jakby zaproszeniem, zachętą do ufności w Jego nieograniczoną moc, w to, że gdzie człowiek nie może, tam Bóg zsyła Maryję, żeby pocieszała, umacniała i otulała płaszczem swoje dzieci. Maryja jest taka jak my. Tak jak my cierpiała, tak jak my żyła, cieszyła się i smuciła. Ona jest na tyle „przyziemna”, że nie przytłacza nas swoją świętością, a wystarczająco nieziemska, aby delikatnie wprowadzić nas w przedsionki nieba. Nieba, do którego idzie się na kolanach. Nieba, z którego rozchodzi się subtelny zapach róż.
Ludwika Kopytowska