Lech Wałęsa nie jest pomnikiem i nikt życzliwy od niego nie wymaga, żeby był. Wałęsa jest sobą - i mamy prawo wreszcie go poznać.
22.02.2016 15:44 GOSC.PL
„Wrzeszczącym dziś o Bolku tropicielom zdrady mówię: mali jesteście i żałośni. Z was są pętaki. Dla was: Pan Bolek”. Tak brzmi jeden z tytułów na stronie „Gazety Wyborczej”. Oto argumenty obrońców nieskalanego wizerunku Lecha Wałęsy. Czego się z nich dowiadujemy? Tylko tego, że ktoś jest bardzo zdenerwowany i nas nie lubi. Ale co to ma do rzeczy?
Dziś, gdy teczka „Bolka” została wreszcie odnaleziona i udostępniona, mamy niezbity dowód, że wizerunek Wałęsy nie jest nieskalany. Przez pewien czas donosił esbekom i brał za to pieniądze. Nie jest to żadne sądzenie. To jest po prostu stwierdzenie faktu i jeśli ma mieć sens jakiekolwiek dochodzenie historycznej prawdy, trzeba to uznać, a nie zakrzykiwać. Podobnie jak faktem jest (co tak samo wynika z dokumentów), że później, po 1976 roku, Wałęsa przerwał współpracę i przeszedł na właściwą stronę, zapisując naprawdę dobre karty swojej biografii. I bardzo dobrze, że jest też wielki Wałęsa, ale społeczeństwu należy się znajomość całego Wałęsy, również tego małego, a nie tylko „Człowieka z nadziei” (tak swoją drogą, czy ktoś ma teraz jeszcze ochotę oglądać ten film?). I co z tego, że on jest symbolem i dobrem narodowym? Właśnie tym bardziej trzeba go pokazać w całości, i nie ma znaczenia, czy on sobie tego życzy, czy nie. Był prezydentem, a skoro sięgnął po taką godność, wziął na siebie obowiązek poddania się publicznemu prześwietleniu. Wybrał jednak prezydenturę obciążoną podejrzeniami o to, że jest szantażowany. I są to podejrzenia wysoce uzasadnione, bo Czesław Kiszczak nie z miłości „chronił” Wałęsę, trzymając „kwity” na niego u siebie, zamiast tam, gdzie zgodnie z prawem miały się znajdować. Co Polska z tego powodu straciła? Co zrobił, a czego nie zrobił prezydent Wałęsa, wiedząc, że są papiery na niego? Jaką cenę zapłacił? Czy bez tego utrzymałby się rząd Olszewskiego?
Takich pytań jest mnóstwo i wciąż ich przybywa, bo pojawienie się tej słynnej teczki zmienia naprawdę wiele. Jest chociażby dowodem na to, że trwająca latami antylustracyjna histeria była czymś więcej niż – jak starano się nam wmówić – obawą przed polowaniem na czarownice. Ktoś bał się (a teraz boi się potwornie), że otworzą się szafy, z których jedna właśnie się otwarła. I wówczas społeczeństwo może zrozumieć więcej, niż mu do rozumienia przez dekady podawano. I oby to nastąpiło jak najszybciej, niezależnie od tego, co w tych szafach jest.
Cyniczni funkcjonariusze komunizmu mówili, że to dla dobra państwa zniszczyli dokumenty (widzimy teraz, jak oni je „niszczyli”). Boby się posypały nasze autorytety, nawet kościelne. Darujcie sobie, nieproszeni dobroczyńcy. Prawda zawsze jest lepsza. A co to, my nie wiemy, że ludzie, choćby i duchowni, robią głupie i fatalne rzeczy? A to my sami takich nie robimy?
Prawdziwy Wałęsa jest lepszy od nieskazitelnego – byleby tylko sam to wreszcie uznał. Jest w jego biografii sporo świetnych rzeczy, choćby znakomita postawa w kwestii aborcji. Ale są też złe rzeczy, jak u każdego. Ludzie robią różne złe rzeczy i nawet apostołowie mieli na koncie paskudne sprawki. Ale co byłoby, gdyby ewangeliści to ukryli? Wiedza o Piotrowym zaparciu się Jezusa daje nam więcej nadziei na możliwość naszej poprawy, niż niejeden heroiczny gest świętego.
Nie byłoby katastrofy, gdyby się przyznał i on, i inni. Katastrofa trwa, dopóki się nie przyznają.
Franciszek Kucharczak