„Cierń Boga” z pewnością jest filmem wyjątkowym, bo pokazuje Jezusa z odmiennej niż dotychczasowe perspektywy.
Przyznaję, że przed obejrzeniem najnowszego filmu poświęconego postaci Zbawiciela miałem poważne obawy, czy twórca „Ciernia Boga” poradzi sobie z tematem. Tym bardziej że do tej pory udało się to niewielu reżyserom. A przecież ekranizacji Ewangelii skoncentrowanych na postaci Jezusa, a także tych podejmujących wątki poboczne, od czasów kina niemego powstało mnóstwo. Ile z nich tak naprawdę przetrwało próbę czasu i zapadło nam w pamięć? Z tych starszych z pewnością zapomniana już nieco „Golgota” Juliena Duviviera, nakręcona w 1935 roku we Francji. Był to pierwszy film, w którym Jezus przemówił na ekranie i do tego po francusku. Duvivier w swoim filmie, podobnie jak później Mel Gibson w znakomitej „Pasji”, szczególny nacisk położył na mękę i śmierć Jezusa pokazaną z niesłychanym jak na owe czasy realizmem. To właśnie „Pasja” Gibsona stała się przełomem w przedstawianiu postaci Zbawiciela. Gibson odważył się pokazać Jego cierpienie, nie stroniąc od mocnych, wyrazistych efektów. Z pewnością pozostanie w pamięci ascetyczna „Ewangelia według św. Mateusza” Pasoliniego i nakręcony z rozmachem „Jezus z Nazaretu” Zeffirellego. Inne filmy, w tym również wielkie widowiska hollywoodzkie, niezależnie od wartości artystycznych miały jednak ogromne walory popularyzatorskie, czego często się nie docenia. Dotyczy to również cieszących się wielką oglądalnością filmów telewizyjnych.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Edward Kabiesz