BBC 2 pokazało wielkie widowisko: eutanazję chorego człowieka. A to ponoć w Watykanie obecnie panuje zdziczenie obyczajów.
10.02.2016 10:45 GOSC.PL
Trudno w to uwierzyć, ale to prawda. W ramówce BBC 2 na wieczór 10 lutego można było znaleźć zajawkę programu "Jak umrzeć: Wybór Simona". Jest to film dokumentalny, w którym reżyser Rowan Deacon pokazuje autentyczną historię biznesmana Simona Binnera, u którego zdiagnozowana została na początku 2015 roku choroba neuronu ruchowego. Jest to stosunkowo rzadkie schorzenie, a dokładniej zespół schorzeń prowadzących do zwyrodnienia neuronów ruchowych, paraliżu, a w efekcie do śmierci. Osoby dotknięte tą chorobą cierpią z powodu rozlicznych dolegliwości jak drgawki, trudności z oddychaniem i połykaniem. Mniejsza o szczegóły i medyczną precyzję.
Faktem jest, że u brytyjskiego biznesmana właśnie tę chorobę zdiagnozowano. Usłyszał, że ma przed sobą dwa lata życia. Postanowił, że umrze po swojemu. Etapy podejmowania tej decyzji zostały sfilmowane. Daily Mail na swojej stronie internetowej opisuje dziś te szczegóły. Na filmie możemy oglądać m.in. jak żona Simona ze łzami w oczach próbuje go przekonać do zmiany zdania. Nie udaje się.
Ostatecznie mężczyzna trafia do kliniki w Szwajcarii, gdzie utwierdzają go w przekonaniu, że umieranie może być jak ceremonia. I tak też to jest pokazane. "Ceremonia" natomiast kończy się... umieszczeniem zwłok w drewnianej trumnie. Daily Mail pisze, że Binner był tak zawstydzony swoją chorobą, że do łoża śmierci nie dopuścił nawet swoich pasierbic. Była tylko żona, siostra i kilkoro najbliższych przyjaciół. Plus oczywiście ekipa filmowa.
Nie chodzi mi o to, żeby wyżywać się teraz na nieszczęśliwym i w dodatku martwym już człowieku. Zastanawiam się - podobnie zresztą jak redakcja serwisu internetowego Daily Mail - co trzeba mieć w głowie, żeby takie widowisko pokazywać w publicznej telewizji?
W Wielkiej Brytanii eutanazji się nie dopuszcza. Film jest zatem dowodem, że można to obejść. Ale to nie jest najgorsze. Najbardziej niezrozumiałe jest robienie z majestatu śmierci widowiska. Obawy, że podobne scenariusze mogą się powtórzyć, wcale nie są bezpodstawne. Może się pojawić wysyp podobnych "łzawych story", które nikomu nic dobrego nie przyniosą. Co najwyżej klinikom specjalizującym się w uśmiercaniu na życzenie.
Sprawa zbulwersowała mnie jeszcze bardziej w kontekście tego, co dzisiaj była uprzejma zaserwować czytelnikom redakcja portalu "Gazeta.pl". Nie mogłem uwierzyć oczom, gdy rano zobaczyłem news dnia: "Tłumy przyszły popatrzeć na mumie wystawione w Watykanie. "Spektakl" czy "pobożność". Oczywiście, nie mogło zabraknąć zachęty do komentowania. A mumiami określono ciała świętych o. Pio i o. Leopolda Mandica, którym cześć faktycznie oddawały tłumy w bazylice św. Piotra.
Rozumiem, że komuś może się nie mieścić w głowie tłumaczenie, iż ludzie nie chodzi o to, by - mówiąc szpetnie - dotknąć trupa, ale żeby oddać cześć ludziom, którzy pięknie żyli i odeszli w opinii świętości. A ich ciała - które nie ulegają rozkładowi - są jednym z wielu, być może mało istotnym, znakiem przenikania się świata doczesnego i niebiańskiego. Ktoś może w to nie wierzyć. Ma prawo. Jednak nie ma prawa do inwektyw i robienia pośmiewiska z tego, co dla wielu jest świętością.
Co więcej, trudno się zgodzić z opinią pojawiającą się w komentarzach, do których redakcja zachęca, że wystawianie zwłok na widok publiczny jest profanacją. Przecież nie po to są one wystawione, by zapewnić gawiedzi jakieś teatrum. Chodzi o kult i uczczenie ich. Tymczasem w świecie pozbawionym wartości śmierć pokazuje się właśnie jak widowisko, kalkulując co najwyżej, jak dzięki niemu wzrosną słupki oglądalności czy cytowalności.
Jan Drzymała