Czy sprowadzony z Hesji mistrz szklarski to protoplasta kaszubskiego rodu Wenclów?
Nie po to posyłałem syna na studia historyczne, żeby tam badał rodzinne korzenie. Chciałem po prostu mieć na stare lata kogoś, kto pomoże mi pisać felietony o wyższości polskiej duszy nad pruską lokomotywą. Tymczasem on dostał polecenie zbudowania naszego drzewa genealogicznego i energicznie zabrał się do pracy. Przez kilka dni analizował dostępne w internecie wypisy z ksiąg parafialnych, gapił się w statystyki, coś tam skrobał w notesie i wzdychał. Przechodząc obok jego laptopa, nie byłem w stanie odczytać tekstów na ekranie, widziałem za to, jak twarz mego potomka, początkowo beztroska, staje się posępna niczym oblicze Stańczyka na słynnym obrazie Matejki. W końcu syn zatrzasnął elektroniczne wieko i zbolałym głosem zanucił: – Jesteśmy Prusakami, i ty, i ja, i brat. Jesteśmy Prusakami, wie o tym cały świat. Spokojnie, synu – starałem się zachować zimną krew. – Po pierwsze, nie Prusakami. Jeśli już, to Kaszubami. A po drugie, świat wie tylko o tym, o czym napisałem w „Gościu Niedzielnym”. Niemniej gdy nadeszła noc, długo wierciłem się w łóżku. A kiedy już znieruchomiałem, przyśniła mi się scena opisana przez Zygmunta Serafinowicza, brata Leszka znanego szerzej jako poeta Jan Lechoń: „Pewnego razu (Leszek mógł mieć wówczas na pewno nie więcej niż cztery lata) zabrał nas ojciec w odwiedziny do znajomych; była to rodzina polska, ale pochodzenia niemieckiego. Tego dnia, ze względu na obecność jakichś krewnych czy powinowatych, rozmowa przy stole toczyła się w języku niemieckim.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Wojciech Wencel