W Parmie urodziło się dziecko bez nóg. Rodzice skarżą szpital. Piszą o tym wszystkie gazety włoskie. Żadna natomiast nie podała newsa o innym małżeństwie: mają dwójkę dzieci - syna z zespołem Downa, córkę, która żyje jak roślina. I są szczęśliwi jak mało kto…
14.01.2016 07:23 GOSC.PL
W Rzymie była święta rodzina. Ale nikt nie prosił jej o wywiady. Bo o czym? Dobro - co to za „news”? Gdzie sensacja? Nie dostanie się więc na żadne czołówki gazet…
Dziś wszystkie niemal włoskie gazety za to piszą o „dramacie” z Parmy. Urodziło się tam dziecko bez nóg. Rodzice skarżą szpital za brak informacji i nieuprzedzenie ich o tym, że matka nosi tak „uszkodzony płód”. Nie muszę mówić, jakie to ciągnie lawiny komentarzy w internecie….
Niestety, ŻADNA z tych gazet, jak sądzę, nie poda tego newsa: małżeństwo z 30-letnim stażem, z dwójką dzieci, przyjechało do Rzymu. Syn ma zespół Downa, a córka żyje jak roślina – na wózku. Rodzina jest w Wiecznym Mieście, by przejść przez Święte Drzwi. I prosić o miłosierdzie. „Bo ciągle za mało kochamy nasze dzieci” – mówią. Świętość tych ludzi zaraziła wypełnioną po brzegi jadalnię jednego z włoskich hoteli.
Ile lajków to zbierze? Zobaczmy.
Kiedy zobaczyłam ich po raz pierwszy – wezbrała we mnie litość. Wstyd się przyznać. Pomyślałam: mają krzyż. Bardzo się myliłam… Są małżeństwem od 30 lat. Mniej więcej. Siedzieli przy stoliku naprzeciw mnie. Zmieniali się przy karmieniu córki. Wyglądała na ok. 18-20 lat. Nieruchoma – głowa przekręcona w bok, w pozycji półleżącej, powyginane ręce, wykrzywiona, zdeformowana twarz. Co jakiś czas wydawała z siebie niekontrolowane dźwięki. Ale tata spokojnie podawał jej łyżeczką papkę do ust. Przełykała. Pomyślałam – rytuał, facet się trzyma. Ale kiedy nagle zakrztusiła się i wypluła jedzenie, wstała mama. Drobniutka, okulary w czerwonych oprawkach, pomarszczona lekko twarz. Namalowane były na niej lata miłości do dzieci. Ze spokojem podeszła do wózka, pogłaskała córkę. I kiedy na twarzy tej kobiety zajaśniał naprawdę promienny uśmiech do dziecka, puściły mi emocje… Z trudem znajdowałam kontury własnego talerza… „Kochanie, już dobrze” – powiedziała kobieta do córki. Na to wstał syn, ten z downem, pogłaskał najpierw siostrę, potem mamę.
To nie było i nie mogło być udawane. Obok siedzieli Niemcy. Stolik dalej Holendrzy. Nie mogli powstrzymać się przed zerkaniem w bok. Taki widok u nich to daleka przeszłość… Bo „eliminują” takie osoby…
Personel restauracji też nie wytrzymał. Szefowa sali podeszła do rodziny. Pogłaskała sparaliżowaną dziewczynę na wózku. Wyraźnie jej się to spodobało. Kiwnęła ręką, wzrokiem szukając punktu zaczepienia. „Dobrze, że jesteś, że jesteście” – powiedziała kelnerka do nieznajomych. Dusiła łzy wzruszenia, tak jak ja. Nie litości, a zadziwienia taką miłością ludzi. Bezwarunkową, najwyższych lotów.
Nie mam wątpliwości, że spotkałam ludzi świętych. Czy ich twarze, ich tzw. story, nie powinny być dzisiaj na czołówkach gazet? „Święta rodzina w Roku Miłosierdzia w Rzymie”. Sensacji nie ma? Nie ma komu powygrażać palcem? A może taka świętość nas onieśmiela? Mnie zawstydziła…
I na koniec: kilka lat temu mój obecny proboszcz, pamiętam to dobrze, powiedział na kazaniu, że marzy mu się taki portal, który będzie promował ludzi z klasą: www.ludziezklasa.pl. „Proszę mnie poinformować, jak ktoś taki znajdzie, albo założy” – mówił.
Pomyślałam: mamy to same marzenie. O mediach, które podawać będą z uporem jako „sensacyjne” szokująco dobre wiadomości. O takich ludziach, jak ta włoska rodzina. Nie ta z Parmy, która wścieka się, że ma chore dzieci, i wygraża, że by je zabiła, no ale lekarze nie powiedzieli….
Znam takich rodziców, których dzieci w brzuchu mamy były bez rąk i nóg. Zaproponowano im aborcję. Odmówili. Kolejni święci. Napisał ktoś o nich w czołówkach polskich portali? Nie. Bo? Bo naiwne? Nie sprzeda się? Spadnie oglądalność? A kto to powiedział? Wykresy tak mówią? Badania rynku? A może by tak spróbować wbrew tym wykresom? Czy Państwo, czytelnicy, internauci, naprawdę chcą tylko „bad newsów”, czyli czarnej strony życia? Czy my, dziennikarze, musimy tylko żywić się sensacją? Może warto to wszystko przetrawić?
Joanna Bątkiewicz-Brożek