Mogę się założyć, że niemiecki kanclerz pewnego dnia będzie na kolanach czołgać się do Ankary i prosić Turków: przyjaciele, chodźcie do nas – mówił trzy lata temu jeden z unijnych komisarzy. Przepowiednia spełnia się na naszych oczach.
Günther Oettinger, komisarz ds. energii, w 2013 r. powiedział dosłownie: „pewnego dnia w przyszłym dziesięcioleciu”. Dziś widać, że była to bardzo ostrożna prognoza. Przepowiednia bowiem spełnia się szybciej, niż sądził jej autor. Taki wniosek nasuwa się po nagłym przyspieszeniu – za sprawą Angeli Merkel – negocjacji w sprawie członkostwa Turcji w UE, obietnicy zniesienia wiz dla Turków oraz zapowiedzi udzielenia pomocy w wysokości 3 mld euro w zamian za pomoc w opanowaniu fali imigrantów. Nikt zresztą, łącznie z Niemcami, nie ukrywa, że to właśnie kryzys związany z uchodźcami (choć należałoby raczej powiedzieć: imigrantami, wśród których są również prawdziwi uchodźcy) jest powodem wyciągnięcia ręki do Turcji. A raczej – idąc tropem przepowiedni Oettingera – przyjścia do niej niemal na kolanach. Niemcy wiedzą bowiem, że klucz do rozwiązania problemu imigrantów leży właśnie w Turcji. A w takim układzie ewentualna akcesja tego kraju do Unii Europejskiej (po kilkudziesięciu latach starań) odbyłaby się na warunkach Ankary, nie Brukseli czy Berlina. O ile sami zainteresowani są jeszcze Unią... zainteresowani.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Jacek Dziedzina