Medialny sukces ugrupowania Ryszarda Petru wskazuje na to, że nie tylko Pan Bóg umie zrobić coś z niczego.
17.12.2015 15:18 GOSC.PL
Formacji Petru nie było w świadomości społecznej jeszcze rok temu. Potem nagle pojawiła się jako jeszcze nieformalna partia w sondażach, które już na dzień dobry dawały jej kilkuprocentowe poparcie – w sytuacji, gdy niektóre realne i znane ugrupowania nie potrafiły dobić do 1 procenta. Nikt jeszcze o niej nie słyszał, a już jakieś zielone (różowe?) ludziki masowo chciały na nią głosować. A że, jak wiadomo, sondaże mają moc sprawczą, po czasie medialnych zachwytów i namolnego tłuczenia o nadzwyczajności partii Petru, poparcie wymyślone zostało zastąpione przez poparcie rzeczywiste.
Sprawa ta kolejny raz pokazała, jak potężną siłą mogą być media, gdy realizują czyjeś – ale na pewno nie społeczne – zamówienie. Rozwój popularności partii Petru był tym dziwniejszy, że społeczeństwo, zwłaszcza polskie, nie przepada za środowiskiem finansjery w białych kołnierzykach. Bankowa elita, którą uosabia Petru, to coś zupełnie odległego od mentalności przeciętnego Polaka. A jednak nawet takiego człowieka dało się wykreować najpierw na lidera parlamentarnej opozycji, a teraz już nieomal na trybuna ludowego. Jest tak pokazywany, aby wryło się w świadomość, że naród go kocha i chce na jego czele obalić władzę, którą – jak to możliwe? – dopiero co wybrał.
Z zawodowego obowiązku oglądam serwisy informacyjne, najczęściej w telewizji publicznej. Każdego dnia, od rana do wieczora, w kółko przewijają się przed okiem kamery Petru, Petru, Krzywonos wymachująca konstytucją, Petru, Petru, Kaczyński bredzący o „gorszym sorcie”, Petru, Kamila Gasiuk-Pihowicz (to ta pani, co zasiada w ławie obok Petru), Petru. Potem znowu ktoś i znowu Petru. A potem demonstracja, na której czele stoi – tak, zgadli państwo – Petru, a którą organizatorzy w sobotę szacowali na 50 tysięcy. Dziś, po pięciu dniach, jak słyszę, liczyła 70 tysięcy. Do soboty powinno być jakieś sto, ale wtedy będzie już nowe liczenie kolejnej demonstracji. Bo trybun ludowy Petru najwyraźniej chce pisowskie miesięcznice przebić swoimi „tygodnicami”.
Widać dziś już wyraźnie, że gdyby PiS nie wygrał tak niespodziewanie mocno w sejmie i w senacie, i gdyby nie mógł liczyć na prezydenta – przy takim jazgocie nie zdołałby rządzić dłużej niż kilka miesięcy. Ale stało się to, co wydawało się niemożliwe.
Wygląda na to, że tak duże zwycięstwo było szokiem nie tylko w polskim Salonie, ale może jeszcze bardziej na salonach Europy. Bezczelne wypowiedzi Martina Schulza o „zamachu stanu” w Polsce to zewnętrzny wyraz wściekłości, buzującej pośród unijnych elit. Same krnąbrne Węgry w UE były dla nich jeszcze do zniesienia, ale gdy dołączyła do nich Polska, duży kraj w środku Europy, uznano, że sprawa wymaga interwencji. Sam pomysł, żeby rozmawiać na forum unijnym „o Polsce” wydawałby się groteskowy. O którym „zamachu stanu” chcieliby rozmawiać: o grudniowym czy może o czerwcowym? I co miałoby z tego wyniknąć? Desant Legii Cudzoziemskiej na Warszawę?
Dlatego koniecznie trzeba uruchomić „gniew ludu” w Polsce, żeby media kształtujące „opinię społeczną” na Zachodzie mogły pokazać odpowiednie obrazki i odpowiednio je skomentować. Oni muszą zniszczyć obecną władzę w Polsce, i to jak najszybciej. Bo ta władza, przy wszystkich wadach, reprezentuje wartości konserwatywne, bliskie chrześcijaństwu, a tych świat dziś boi się bardziej niż czegokolwiek innego. Od dziesięcioleci nad zniszczeniem tych wartości pracują najtęższe umysły i angażowane są olbrzymie środki.
Dlatego lobby „postępu” nie może pozwolić, żeby dotarło do świata, że da się odwrócić ciąg ku błyszczącej, wygodnej, nowoczesnej nicości. Wypadki w Polsce pokazują, że da się odwrócić. Pytanie, czy to odwrócenie, wobec histerii „nowoczesnej Europy”, da się utrzymać.
Da się. Mało tego: możemy zobaczyć, jak pada gmach nihilizmu, a Europa wraca do swoich czystych źródeł. Ale to wymaga zmiany serc, zmiany myślenia. Czyli nawrócenia – do Chrystusa. Bez tego zwiedzie nas każdy i ulegniemy nie tylko nowoczesnej Europie, lecz nawet Nowoczesnej.pl.
Franciszek Kucharczak