PiS i opozycja III RP licytują się, na czyim marszu było więcej ludzi. Jakie to ma znaczenie, gdy na obu dominowała retoryka bronienia swojej opcji?
13.12.2015 17:48 GOSC.PL
Mijający weekend upływa pod znakiem narodowej zabawy liczbowej "Kto da więcej?". Dwie zwalczające się siły polityczne (partie zgromadzone wokół KOD bronią z grubsza podobnych interesów III RP, więc pod skrótem KOD traktuję je zbiorczo) zorganizowały dwa konkurencyjne marsze w stolicy. Pierwszy atakował PiS, drugi KOD. Według szacunków warszawskiego ratusza w sobotniej manifestacji wzięło udział 50 tys. ludzi, a w niedzielnej 15 tys. Dane te są jednak mało wiarygodne, gdyż władze Warszawy razem z Hanną Gronkiewicz-Waltz są w polityczny konflikt wokół TK zaangażowane i sami urzędnicy uczestniczyli w manifestacji KOD-u. Z danych liczbowych przedstawionych przez Komendę Stołeczną Policji (instytucję niezaangażowaną i doświadczoną w pracy przy imprezach masowych) wynika, że w marszu opozycji wzięło udział 17-20 tys. osób, a w demonstracji PiS około 35-40 tys., czyli dwukrotnie więcej. Po stronie PiS były lepsza organizacja marszu i doskonale działający system mobilizacji zwolenników, wypracowany w ostatnich latach. Przewagą opozycji było bardzo silne wsparcie głównych mediów, w których otwarcie zachęcano do uczestnictwa w marszu KOD ("Gazeta Wyborcza" przygotowała nawet szablon kartek na manifest), oraz fakt, że oba marsze odbywały się w Warszawie, a ta - jak wiadomo - nie jest bastionem Prawa i Sprawiedliwości, którego większość elektoratu wywodzi się z mniejszych miejscowości.
Teraz obie strony politycznej wojny będą wykorzystywały liczby (z korzystniejszych dla siebie szacunków) do "udowadniania", jak duże poparcie społeczne mają ich własne postulaty. I wielokrotnie w najbliższych dniach usłyszymy, że "moja racja jest najmojsza", a na dodatek ma poparcie tak wielu obywateli.
W mojej skromnej opinii liderzy obu stron grają w paskudną grę, która niewiele ma wspólnego z troską o wolność, demokrację i dobro społeczne. Dlaczego?
KODowicze wywieszają na sztandary hasła o zamachu PiS na Trybunał Konstytucyjny i demokrację. OK. Jestem skłonny uwierzyć, że część z demonstrantów, którzy dołączyli do tego marszu, uwierzyła w zagrożenie polskiego ustroju, oglądając relacje telewizyjne w ostatnich dniach. Niestety, jest to fides oderwana od ratio, a osoby te stały się obiektem podłej manipulacji ze strony liderów KOD i czterech partii opozycyjnych oraz mediów. Gdyby rzeczywiście KOD działał w obronie ustroju Rzeczypospolitej i Trybunału Konstytucyjnego, to manifestacje organizowano by najpierw w czerwcu (gdy PO-PSL tworzyły ustawę pozwalającą zawłaszczyć im TK), a kolejny raz w październiku (gdy koalicja PO-PSL wybierała na podstawie czerwcowej ustawy pięciu nowych sędziów). Było też wiele innych możliwości, np blisko 50 wyroków TK niewykonanych przez rząd PO-PSL. Fakt, że wtedy dzisiejsi liderzy KOD nie protestowali i nie tworzyli ruchu obrony demokracji jest dobitnym dowodem, że działają nie w obronie ustroju, a układu politycznego, który PiS chce rozmontować. Zamykanie oczu na ten fakt jest robieniem z logiki prostytutki.
Z kolei prezes Kaczyński i przyjaciele nie tylko sprawę marszu, ale też spór wokół TK rozgrywają w najgorszy możliwy sposób, bo całe zamieszanie odciąga uwagę opinii publicznej od mocnego w wielu punktach programu reform rządu i koncentruje spojrzenia Polaków na politycznym Mortal Kombat wokół Trybunału. Kaczyński a priori zakłada pełną służalczość sędziów TK wobec PO. I - choć w przypadku niektórych sędziów są pewne podstawy do takich podejrzeń - to jednak blisko 50 wyroków Trybunału, których rząd PO-PSL nie wcielił w życie, sprawia, że trudno w tej sytuacji usprawiedliwić prawnicze podchody PiS i kombinowanie ze składem TK. Oczywiście wprowadzanie reform na pewno jest łatwiejsze, gdy Trybunał Konstytucyjny nie rzuca kłód pod nogi, ale trudności w postaci tego konstytucyjnego organu nie są wystarczającym powodem do dowolnego przestawiania konstytucyjnych puzzli. I nawet wygrane wybory nie dają takiego prawa, bo skład TK nie jest wprost uzależniony od wyniku wyborczego, co więcej, w swojej istocie ma być wentylem bezpieczeństwa przed ewentualną samowolą większości sejmowej.
Wracając do marszu PiS: widzimy na nim powrót do starej pisowskiej retoryki budowania konfliktu na linii MY-ONI, gdzie MY to prawicowy obóz zmiany, a ONI to beneficjenci układu Okrągłego Stołu (od dawnych członków PZPR po wygranych na przemianach '89 r. byłych opozycjonistów). Chociaż co do idei rozbicia tamtego układu PiS ma wiele racji i jest to jeden z warunków poprawy sytuacji społeczeństwa, to stosowana przez liderów tego ugrupowania retoryka zwyczajnie odstrasza. Prawo i Sprawiedliwość wygrało zdecydowanie wybory nie dlatego, że krzyczało o oderwaniu od koryta postkomunistów, banksterów i oligarchów, ale dlatego, że zaproponowało Polakom program, w którym wyborcy zobaczyli odpowiedź na swoje potrzeby. Twarzą kampanii była Beata Szydło, a hasłem dobra zmiana. Kiedy w czasie marszu głównym bohaterem staje się prezes Kaczyński, a w tle słyszymy niemal wojenne nawoływania Joachima Brudzińskiego o "sytych kotach" III RP, przeciętny wyborca zapomina o obiecującym programie reform. PiS daje się jak dziecko wciągnąć w agresywną narrację sporu o TK i wyłazi na wierzch cała retoryka konfliktu stosowana przez najwierniejszych przybocznych prezesa. A to poważny błąd, bo to nie Kaczyński, Brudziński czy Pawłowicz wygrali ostatnie wybory, ale Szydło i młoda ekipa reformatorów. Liderzy PiS zamiast krótko skomentować sprawę TK i budować medialny wizerunek w oparciu o przygotowywane reformy, dają się wciągnąć w histeryczny spór o Trybunał. I dokładnie o popełnienie przez prawicę tego błędu chodzi skupionej wokół KOD opozycji. Ostra retoryka konfliktu zastosowana przez liderów PiS w czasie niedzielnego marszu i ostatnich wystąpień medialnych - jeśli na dłużej zagości u polityków partii rządzącej - może sprawić, że PiS w krótkim czasie straci miękki elektorat, który odejdzie, zmęczony nieustanną wojną polsko-polską. Przy takim konfliktowym wizerunku nie będzie miało większego znaczenia, że rząd fachowców ostro pracuje nad reformatorskimi ustawami. I nawet dobre ciągle dla PiS sondaże o niczym nie świadczą. Wystarczy przypomnieć sobie sondaże Bronisława Komorowskiego przed I turą wyborów.
Wojciech Teister