Zaprośmy niezłomnych pielgrzymów polskości do wigilijnego stołu.
Paryż, narożna kamienica przy Rue de l’Université. Z apartamentu Jana Lechonia, attaché kulturalnego ambasady polskiej, można podziwiać efektowną panoramę Esplanade des Invalides. W ciągu dnia, bo teraz okna zasłonięte są ciężkimi kotarami w obawie przed niemieckim nalotem. Jest wieczór 24 grudnia 1939 r. Do wieczerzy wigilijnej zasiadają, oprócz gospodarza, przybyli niedawno z podbitego kraju Kazimierz i Halina Wierzyńscy, Julian i Stefania Tuwimowie, Antoni i Janina Słonimscy, Maria i Jerzy Kuncewiczowie, Stanisław Baliński, Józef Wittlin. Są też m.in. utalentowany pianista Witold Małcużyński i naczelny karykaturzysta elit II RP Zdzisław Czermański.
Jeszcze w sierpniu w środowiskach literackich, nie wyłączając skamandrytów, narastały polityczne podziały. Miało znaczenie, kto jest piłsudczykiem, a kto pacyfistą, kto wierzy w rządową i wojskową propagandę z cyklu „nie damy nawet guzika”, a kto za swoją życiową misję uznaje piętnowanie endeckich pamfletów o „duszy żydowskiej”. Ale tego wieczoru wszyscy są wychodźcami z ukochanej Warszawy. Przy płonących świecach rozmawiają o klęsce wrześniowej i sytuacji w Europie. Spotkanie – wspomni po latach Baliński – jest „owiane złudzeniami”: „Byliśmy przybici, oszołomieni. A mimo wszystko pełni nadziei, że wojna długo nie potrwa. To był ostatni chyba rok, kiedy wierzyło się w siłę, wierność, honor Francji”.
Jakie nastroje panują wówczas w okupowanej stolicy Polski? Baliński, mimo wielu kilometrów dzielących go od kraju, potrafi je wyrazić jak nikt inny. W wierszu „Kolęda warszawska 1939” zwraca się do Matki Boskiej: „Niechaj się rodzi Syn najmilejszy/ Wśród innych gwiazd,/ Ale nie u nas, nie w najsmutniejszym/ Ze wszystkich miast”. I kończy wstrząsającymi słowami: „A jeśli chcesz już narodzić w cieniu/ Warszawskich zgliszcz,/ To lepiej zaraz po narodzeniu/ Rzuć Go na Krzyż”.
Przebieg wojny szybko rozwiewa złudzenia wobec Francji, która – jak to po latach określi Baliński – „połyka swoje hańby jak ostrygi”. Pisarze przenoszą się do Londynu albo przez Portugalię i Brazylię docierają do Nowego Jorku. W okupowanym przez Niemców Paryżu zostają outsiderzy. W Wigilię roku 1940 Andrzej Bobkowski i jego żona Basia układają na stole fotografie bliskich i patrząc na nie, przełamują się opłatkiem. „To więcej niż samotność, to zupełna pustka, podkreślająca obcość wszystkiego dokoła. [...] Jesteśmy sami we dwoje i każde z nas trzyma się drugiego jak masztu na okręcie wśród burzy. Przez cały rok można nie odczuwać tego osamotnienia, można być nawet zadowolonym z tego; teraz to boli” – notuje autor „Szkiców piórkiem”.
Pod koniec wojny jedność skamandrytów z paryskiej Wigilii 1939 r. jest już tylko wspomnieniem. Lechoń, Wierzyński i Baliński działają w środowiskach nowojorskiego „Tygodnika Polskiego” i londyńskich „Wiadomości”, przypominając światu o ofiarności naszych żołnierzy, zdradzie aliantów i sowieckich zbrodniach. Tuwim i Słonimski wkrótce wrócą do kraju, by robić karierę w komunistycznej propagandzie. Pisarze, którzy zostaną na emigracji, będą się starzeć z przedwojennym polskim paszportem w kieszeni. Ich sytuacja materialna w wielu przypadkach stanie się dramatyczna.
W latach 50. Andrzej Bobkowski jest już z żoną w Gwatemali. Jednak wyprawa za ocean nie przynosi spodziewanego ukojenia: podczas każdej Wigilii pisarz płacze jak dziecko. „Święta prześliczne tutaj – pisze w jednym z listów. – [...] Ściągają Indianie ze wszystkich plemion. Ci z gór przynoszą ze sobą drzewka, nasze najprawdziwsze świerki [...] i wyrasta wokół katedry nasz las, jak na Rynku pod Sukiennicami”. „Angielskie dzieci śpiewają na ulicach, pod bramami domów: »Noel, Noel«, my zaś, idąc przez mgłę, nie słyszymy ich, tylko słyszymy refren »A Słowo Ciałem się stało«...” – mówi w 1953 r. na antenie Radia Wolna Europa Zygmunt Nowakowski. „Samotna gwiazda betlejemska, ta gwiazda chrześcijaństwa, jest zarazem gwiazdą naszego narodu” – rok później patetycznie ogłasza Lechoń. W życiu prywatnym nie jest jednak łatwo zachować cierpliwość. 23 grudnia 1950 r. Lechoń notuje w swoim „Dzienniku”: „Po raz pierwszy w życiu [...] chybię tego staropolskiego zwyczaju i nie będę siedział przy wigilijnym stole. Ale doprawdy nie mam domu, w którym najbardziej chciałbym ten wieczór spędzić”.
Lechoń, Wierzyński, Baliński, Nowakowski, Bobkowski nad Wisłę nigdy nie wrócili. Wracały przepuszczone przez cenzurę „nieszkodliwe” fragmenty ich twórczości, a nawet ich skremowane ciała, ale ich dziedzictwo rozproszyło się w zaułkach Paryża, Londynu, Nowego Jorku. PRL słusznie uznała ich za wrogów systemu, a III RP wzgardziła ich twórczym i historycznym świadectwem, stawiając na ciągłość z kulturą tworzoną przez komunistycznych propagandystów. My jednak wciąż mamy szansę zaprosić niezłomnych pielgrzymów polskości do wigilijnego stołu. I czytając ich gorzkie wiersze lub prozę, wspólnie świętować narodziny trudnej wolności. W polskim Betlejem, w blasku samotnej gwiazdy.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Wojciech Wencel