Już niedługo ozusowane mają być wszystkie rodzaje umów. Ale rząd nie musi wyciskać pracujących jak cytryny, by znaleźć pieniądze na emerytury.
02.12.2015 11:41 GOSC.PL
– Rząd planuje, aby pełne składki na ZUS były płacone przez przedsiębiorców od każdej umowy o pracę, dzieło czy zlecenia. Podobnie – w przypadku samozatrudnionych, którzy po zmianach nie będą już uiszczać zryczałtowanej składki ZUS (obecnie 1030 zł), ale zapłacą ją od pełnych przychodów – pisze „Rzeczpospolita”. Pomysł nienowy, w końcu wszystko pojawia się w kontekście prezydenckiego projektu powrotu do poprzedniego wieku emerytalnego. Sam Andrzej Duda zresztą pisał o nim w uzasadnieniu swojego projektu ustawy emerytalnej, złożonego w sejmie jeszcze ubiegłej kadencji. Jednak dopiero teraz, gdy Prawo i Sprawiedliwość rządzi samodzielnie, słowo może stać się ciałem.
Jeśli ludzie mają przechodzić na emeryturę wcześniej, trzeba będzie na świadczenia dla nich przeznaczyć więcej pieniędzy. A te, w ramach obecnego systemu, można wyciągnąć tylko z kieszeni obecnie pracujących – w związku z czym wiele osób słusznie wskazuje na to, że zmiany mogą słono kosztować. Ale czy muszą? Niekoniecznie. Zastanówmy się, jak w ramach logiki obecnego systemu – którego obecny rząd wcale nie chce zmieniać – tak zreformować sposób płacenia składek, by pracujący zbytnio na tym nie ucierpieli.
Pierwsze, co od kilku lat politykom przychodzi do głowy, to oskładkowanie umów cywilnoprawnych. W przypadku jakichś kilkudziesięciu tysięcy osób ma ono wejść w życie 1 stycznia. A co z resztą? Zwykłe obłożenie ZUS-em wszystkich umów byłoby wylaniem dziecka z kąpielą. Przecież ludzie uciekają do ucp dlatego, że uważają składki za zbyt wysokie. Jeśli ktoś niezgodnie z prawem zatrudniał kogoś na umowę o dzieło, choć ten tak naprawdę, ze względu na charakter swojej działalności, powinien mieć umowę o pracę, to mało co powstrzyma go przed ucieczką w szarą strefę, gdy już nie będzie miał takiej możliwości. Rozwiązaniem mogłoby być w takiej sytuacji owszem, oskładkowanie umów cywilnoprawnych, ale przy jednoczesnym obniżeniu obciążeń przy umowie o pracę. Gdyby spotkały się gdzieś w pół drogi (choć pewnie, jak wskazywał Piotr Wójcik w tekście "Jak wyprzeć śmieciówki - instrukcja obsługi" opublikowanym swego czasu na NowyObywatel.pl, bliżej obecnej składki ZUS, by się to mogło zbilansować), bardzo wielu pracowników – i zatrudniających – by na tym skorzystało.
Z pewnością stracą na tym ci, którzy w innym wypadku i tak nie płaciliby ZUS. Jednak byłoby to rozwiązanie z korzyścią także dla zwykłej sprawiedliwości. Nasz system emerytalny jest mocno regresywny – to znaczy, że ci, którzy zarabiają mniej, płacą… więcej. Stąd przydałoby się zniesienie limitu wymiaru składki ZUS. Politycy, przeświadczeni o tym, że głupi Polacy nie będą odkładali na starość, wprowadzili taki limit dla bogatszych po to, by później nie wypłacać im zbyt wysokich emerytur. Problem w tym, że oni na swoją „złotą jesień” odkładają prywatnie, jednocześnie w proporcjonalnie mniejszym stopniu zrzucają się na świadczenia dla obecnych emerytów.
W tym samym kierunku idzie zapowiedź zniesienia ryczałtu dla samozatrudnionych – bardzo wielu nie jest w stanie płacić 1050 zł miesięcznie na sam ZUS, podczas gdy ci, którzy zarabiają bardzo dużo, takiego problemu nie mają. Składka liczona procentowo od przychodów mogłaby więc mieć sens – pod jednym warunkiem: że przeciętnie zarabiający płaciłby w efekcie mniej, niż teraz. I to znacznie.
Obawiam się jednak, że w imię realizacji sztandarowego hasła obniżenia wieku emerytalnego rząd postanowi wycisnąć pracujących jak cytrynę – zwalając winę za ewentualne niepowodzenia na właścicieli i szefów firm, którzy w ich imieniu odprowadzają składki. Obym się mylił, mam jednak świadomość, że dopóki nie odejdzie się od obecnego systemu emerytalnego, opartego na opodatkowaniu pracy i utrudniającego indywidualne oszczędzanie, szukanie pieniędzy bez przykręcania śruby ludziom będzie trudne. Choć nie niemożliwe.
Stefan Sękowski