- Nad prawem jest dobro narodu - powiedział z trybuny sejmowej Kornel Morawiecki. Za swoje niebezpieczne słowa dostał gromkie brawa, ponieważ ani rządowi, ani opozycji nie zależy na prawdziwie niezależnym Trybunale Konstytucyjnym.
26.11.2015 17:45 GOSC.PL
Żal mi Kornela Morawieckiego, który powoli staje się Lechem Wałęsą prawicy. Od kiedy były prezydent jest „młotem na PiS”, proplatformerskie media - jak i sama PO - traktują go z nabożną czcią, jako wielkiego myśliciela politycznego, choć wszyscy dobrze wiedzą, że nim nie jest. I tak jest z Morawieckim - wystarczy, że wejdzie na mównicę sejmową, wygłosi kilka zdań, a już cały klub Kukiz’15 bije mu brawo na stojąco, a za nim posłowie Prawa i Sprawiedliwości.
Ale słynne już słowa, które wypowiedział późnym środowym wieczorem, wcale nie były mądre. Były niebezpieczne. - Nad prawem jest dobro narodu. Jeżeli prawo to dobro zaburza, to nie wolno nam uważać tego za coś, czego nie możemy naruszyć, czego nie możemy zmienić. Prawo, które nie służy narodowi, to jest bezprawie - mówił marszałek senior. Gdy to usłyszałem, coś mi się przypomniało - sięgnąłem więc po świetną książkę ks. prof. Tadeusza Guza, „Filozofia prawa III Rzeszy Niemieckiej”, gdzie szybko znalazłem cytat z prohitlerowskiego prawnika Emila Sommermanna, który w 1933 roku pisał: „Nie tekst ustawy powinien być władcą, lecz ustawa powinna być służebnicą najwyższego dobra, służebnicą narodu”.
Zanim czytelnicy mnie zlinczują, spieszę zapewnić: nie, nie uważam, że Kornel Morawiecki jest nazistą. Jestem przekonany, że autorzy obu cytatów mieli na myśli coś zupełnie innego. Przez Morawieckiego przemówił legendarny lider Solidarności Walczącej, bezkompromisowej organizacji antykomunistycznej, która widząc nieludzki charakter jaruzelskiej dyktatury, walczyła z bezprawiem, łamiąc obowiązujące ustawy. Przez Sommermanna - zwolennik pełnego podporządkowania państwa „zasadzie wodzowskiej”. Problem w tym, że ani na jedną, ani na drugą postawę nie ma miejsca w demokratycznym państwie prawa - chyba że na pierwszą, a i to w przypadkach skrajnych. A nawet jeśli, to owo przekraczanie prawa stanowionego na pewno nie przysługuje większości parlamentarnej, która może po prostu to prawo zmienić.
Zarówno PiS, jak i kukizowcy obawiają się jednak, że na drodze do „koniecznych zmian” stanie Trybunał Konstytucyjny, w którym większość sędziów została wybrana przez koalicję PO-PSL. Prof. Jerzy Stępień dowodzi w „Rzeczpospolitej”, że to niemożliwe, „ponieważ dla sędziów wzorcem kontroli aktów normatywnych nie jest program takiej czy innej partii, ale normy konstytucyjne, obrośnięte wieloletnią, a nawet wielowiekową tradycją interpretacyjną”. Niestety - obawy prawicy mogą być uzasadnione. Różne wyroki TK świadczą często o podciąganiu norm konstytucyjnych pod „słuszny” wyrok. Tak było w 2006 roku, kiedy sędziowie uznali za niezgodne z konstytucją część zapisów „lex Gosiewski” otwierającego zawód adwokata, powołując się na bardzo ogólny art. 17 p. 1 mówiący o tym, że „w drodze ustawy można tworzyć samorządy zawodowe, reprezentujące osoby wykonujące zawody zaufania publicznego i sprawujące pieczę nad należytym wykonywaniem tych zawodów w granicach interesu publicznego i dla jego ochrony”. W ten sposób sędziowie pomogli swoim kolegom adwokatom.
Z kolei w przypadku ostatniego wyroku ws. OFE (zresztą moim zdaniem słusznego) politycy PO nakłaniali sędziów TK do uznania zmiany w systemie emerytalnym za zgodne z konstytucją, ponieważ to miało leżeć w interesie budżetu państwa. Dziś ci sami politycy bronią „niezależności” Trybunału - i krótkiej mówki Morawieckiego nie oklaskiwali. Ale w sumie też by mogli: co więcej, tych samych słów mógłby w ubiegłej kadencji użyć jakiś polityk PO. Niestety, zarówno dzięki partii rządzącej, jak i opozycji nad państwem prawa zaczyna dominować prawo państwa do obchodzenia prawa, gdy tylko jest mu to na rękę.
Stefan Sękowski