Z analiz naukowców biorących udział w konferencjach smoleńskich wynika, że oficjalne ustalenia okoliczności tragedii są błędne, dlatego śledztwo należy kontynuować.
- Chciałbym dzisiaj podziękować Państwu za wierność etosowi pracowników nauki i wytrwałe dążenie do poznania prawdy w zgodzie z dorobkiem własnej dziedziny wiedzy - napisał prezydent Andrzej Duda w specjalnym liście do uczestników IV Konferencji Smoleńskiej, która odbyła się 14 listopada w Warszawie. Prezydent podkreślił, że ”raporty MAK i komisji Millera to tylko hipotezy, które nie wytrzymują konfrontacji z naukową analizą dostępnej dokumentacji zdjęciowej i filmowej. Tym samym zaś trzeba uznać, że prace nad wyjaśnieniem przebiegu katastrofy smoleńskiej oraz jej przyczyn nie zostały zakończone”. Słowa prezydenta Dudy są celnym podsumowaniem pracy kilkuset naukowców, którzy od lat badają smoleńską tragedię. W czasie konferencji prof. Piotr Witkowski przedstawił główne wnioski, jakie wynikają z dotychczasowych ustaleń naukowców
Dowody rozstrzygające
Według raportu Millera główną przyczyną katastrofy było oderwanie skrzydła samolotu po zderzeniu z brzozą, co doprowadziło do utraty sterowności i uderzenia w ziemię. Naukowcy uważają, że to błędny wniosek. Według nich samolot uległ zniszczeniu jeszcze w powietrzu w wyniku wybuchu. Wśród licznych analiz potwierdzających tę tezę wskazują na dwie przesłanki, które według nich są rozstrzygające: rodzaj deformacji szczątków samolotu oraz ich rozkład na ziemi.
Naukowcy zwracają uwagę, że burty samolotu i sufit są wywinięte na zewnątrz, co musi być efektem potężnej eksplozji w środku samolotu. Ich zdaniem tego rodzaju zniszczenia nie mogły powstać na skutek zderzenia z ziemią, jak twierdzi raport Millera i MAK. Co więcej, niszcząca eksplozja musiał nastąpić ponad ziemią, na wysokości większej niż długość wywiniętych burt. Przytoczyli szereg przypadków katastrof, w których samolot uderzył w ziemię bez wcześniejszej eksplozji, i wskazali, że w takich sytuacjach nigdy nie nastąpiło pęknięcie wzdłuż osi kadłuba i jego rozwarcie, jak w przypadku prezydenckiego samolotu.
Jako drugi dowód rozstrzygający naukowcy wskazują rozłożenie szczątków na powierzchni ziemi. Z badań archeologicznych wynika, że prezydencki samolot został rozbity na ok. 60 tys. części, odległość między pierwszą a ostatnią wynosi 500 metrów. Pierwsze fragmenty znaleziono 40 metrów przed zderzeniem z brzozą, co wyklucza tezę, że szczątki powstały w wyniku zderzenia z przeszkodami terenowymi. Analiza rozkładu elementów wraku wskazuje, że kolejne fragmenty samolotu odrywały się od kadłuba sukcesywnie na dystansie pół kilometra. Jedno z prezentowanych zdjęć pokazuje główną część zniszczonego kadłuba podniesioną do góry po katastrofie. Okazało się, że pod podłogą nie ma przygniecionych ciał pasażerów, czy foteli. Oznacza to, że cała zawartość kabiny musiała zostać „wydmuchnięta” jeszcze przed zderzeniem z ziemią. Według naukowców mogło się to stać tylko na skutek potężnej eksplozji wewnętrznej.
Charakterystycznym elementem katastrofy w wyniku rozpadu w powietrzu jest upadek fragmentów statku między przeszkodami terenowymi. W naszym przypadku liczne znajdowały się między drzewami, co wskazuje, że spadły z dużej wysokości, na pewno większej niż korony drzew, które nie są uszkodzone. To wyklucza tezę, że samolot tracił części w czasie lotu koszącego, zawadzając o drzewa. Innym dowodem obalającym oficjalną wersję są tzw. blaszane ptaki. Na drzewach przed „pancerną brzozą” znajdowały się metalowe fragmenty samolotu. Świadczy to o tym, że musiały oderwać się kilkadziesiąt metrów przed drzewami i spaść na nie z dużej wysokości. Gdyby samolot rozpadał się w wyniku zderzeń z przeszkodami terenowymi, a więc leciał nisko, przy prędkości, jaką wówczas miał, metalowe części zachowywałyby się jak pociski, przecinając gałęzie.
Szczegółowe analizy
Początkowo spotkanie w Warszawie pomyślane było jako konferencja prasowa, w czasie której naukowcy przedstawią dotychczasowe ustalenia. Jednak w ostatnim roku pojawiły się nowe analizy, które postanowiono zaprezentować. Nie ma wśród nich przełomowych dowodów, jednak potwierdzają wcześniejsze tezy uczestników konferencji.
Prof. Zbigniew Jelonek z Instytut Matematycznego PAN na podstawie skomplikowanych wyliczeń udowadniał, że ostatni zakręt Tu-154M w Smoleńsku był niewykonalny bez udziału sił zewnętrznych. Analizował on moment lądowania w punkcie TAWS 38 (system ostrzegania przed zderzeniem). Z jego wyliczeń wynika, że w tym punkcie na samolot zadziałała olbrzymia siła zewnętrzna, która gwałtownie zmieniła kierunek lotu w lewo i nadała mu prędkość obrotową. Według prof. Jelonka animacja tego momentu zawarta w raporcie Millera jest sprzeczna z prawami fizyki.
Duński inż. Glen Jorgensen obliczał trajektorię lotu Tu-154M trzema niezależnymi metodami. Z jego analizy wynika, że w momencie pierwszego uszkodzenia skrzydła samolot znajdował się na wysokości ok. 43 metrów nad poziomem pasa startowego. Przelatując nad „pancerną brzozą” był na wysokości 37 metrów nad gruntem, a w momencie rozpoczęcia odchodzenia na drugi krąg był na wysokości 100 metrów.
Bogumił Łoziński