Trudno mi wyjaśnić, jak znalazłam się z przodu maski potężnej ciężarówki, która przepchnęła mnie przed sobą około sześćdziesiąt metrów.
Mam na imię Marzena. Mieszkam wraz z mężem i dziećmi w Brukseli. Od kilku lat związani jesteśmy z Międzynarodowym Centrum Ewangelizacji Ruchu Światło-Życie, założonym przez Sługę Bożego ks. Franciszka Blachnickiego w Carlsbergu.
We wrześniu uczestniczyłam na rekolekcjach Lectio Divina w Carlsbergu. To, że dotarłam na nie, jest opatrznością Bożą. Dwa dni przed rekolekcjami, 16 września, doszło do wypadku. Na autostradzie, w chwili kiedy chciałam włączyć się do ruchu moim malutkim Citroenem C1, zostałam uderzona przez TIR. Trudno mi wyjaśnić, jak znalazłam się z przodu maski potężnej ciężarówki, która przepchnęła mnie przed sobą około sześćdziesiąt metrów. Wołanie: ,,Boże, jestem gotowa! Boże zatrzymaj!”. Spojrzałam na różaniec „Jezu ratuj! Jezu ratuj!” Samochód się zatrzymał. Kiedy kierowca z Tira otworzył drzwi, przyklęknął. Strażak z cęgami do blachy, ze zdziwienia, że stoję przed nim i odpowiadam po raz kolejny „to ja jestem, to ja”, wyciągnął długopis, bym mu się podpisała na ręce. Z chwilą, kiedy po raz kolejny usłyszałam „to ja”, obróciłam się i z odległości kilku metrów zobaczyłam mój samochód na tle potężnej kamionetki, dotarło do mnie, że ŻYJĘ! Adrenalina, stres, ciśnienie, zawroty głowy. Ambulans przetransportował mnie do szpitala. Badania, prześwietlenia. Kiedy oczekiwałam na wyniki, prosiłam Boga, by kręgosłup był nienaruszony, rok wcześniej miałam operację. Policjant, który był na miejscu wypadku, patrzy na mnie, kiwając głową: „To cud, pani samochód jest niesprawny, a pani nic nie jest”.
Wyjazd na rekolekcje pod znakiem zapytania. Modlitwa, o którą pilnie proszę znajomych w mojej intencji, dla niektórych jest zaskoczeniem, gdyż do tej pory nigdy w swojej sprawie nie prosiłam o modlitwę. W szpitalu zaczynają mnie nurtować pytania: „Dlaczego? Co by to było, gdybym nie przeżyła?”. Kiedy zobaczyłam męża, nie mogłam powstrzymać łez radości. Dzieci, wnuczek i przepiękne ludzkie twarze, którymi się zachwycałam. Mimo przeszkód, wraz z koleżanką i jej mężem wyjechaliśmy z Brukseli, by dotrzeć na rekolekcje, które przewartościowały zupełnie moje życie. Wewnętrzny głos, który szeptał „nie poddawaj się, Ja Jestem”. Na widok znajomych mi osób, mojej rodziny z Ruchu Światło-Życie, nie mogłam opanować łez radości. Świadomość tego, że mogłam już nigdy ich nie zobaczyć. Przez te kilka dni carlsbergskie Anioły czuwały, modliły się, masowały, robiły wszystko, bym stanęła na nogi. Choć milczały, czułam ich współczucie, wsparcie.
Rozpoczęło się milczenie. Czułam się dość dobrze do poniedziałkowego wieczoru, kiedy nogi zaczęły odmawiać mi posłuszeństwa, a mięśnie z bólu paraliżowały. Koszmary, nieprzespana noc, mnóstwo kolejnych pytań. Krzyk i kłótnia z Bogiem. Brak odpowiedzi na zadane pytania kierownikowi duchowemu powodował, że szukałam ratunku w jeszcze głębszej modlitwie. Kiedy usłyszałam od kierownika duchowego: „Nie wiem, ale zapewniam cię, że dostaniesz wszystkie odpowiedzi, bądź cierpliwa”, mój rozum się buntował, a serce wolało: „Słuchaj i idź za Mną, Ja jestem chlebem i wodą życia”, zrozumiałam, że trzeba zrezygnować z czegoś więcej. Poczułam wezwanie do postu. Rozważanie, ciągła modlitwa i cisza, w której wyraźnie słyszę głos.
„Nie znasz dnia, godziny, minuty, kiedy Bóg podda cię próbie wiary w Syna Człowieczego Jezusa Chrystusa”. Próba? Nie dowierzałam. Wtedy przyszedł mi z pomocą, odpowiadając Słowem Bożym. „List do Rzymian, piąty rozdział”. Otworzyłam Pismo Święte i w wersetach 5:3-4 czytam: „Ale nie tylko to, lecz chlubimy się także z ucisków, wiedząc, że ucisk wyrabia wytrwałość, a wytrwałość - wypróbowaną cnotę, wypróbowana cnota zaś - nadzieję”. Krzyczałam: „Boże, przecież Ty wiesz! Ty wiesz, że Ciebie kocham, że dla Ciebie oddałabym życie!”. Kiedy sobie uświadomiłam, co wypowiedziałam, zrozumiałam, jakiej wierności Bóg ode mnie oczekuje. „Kto chce zachować życie, straci je, a kto straci swoje życie z powodu Mnie i Ewangelii, zachowa je” (Mk 8:35).
Odzyskiwałam siłę. Uśmiech wracał i pogoda ducha. Czułam się przepełniona Bożą miłością. W popołudniowej konferencji, kiedy ks. Joachim Stencel SDS mówił o znakach śmierci, które stają się znakami początku życia, przyszły do mnie słowa: „Nie miałbym pożytku z ciebie, Marzenko Jarocka, w niebie”.
Roześmiałam się i dziękuję, że ks. Joachim za chwilę powiedział coś śmiesznego - takim sposobem udało mi się uniknąć spojrzeń. Nigdy nie zapomnę wspaniałej chwili przed Najświętszym Sakramentem. Było to tuż przed niedzielnym śniadaniem. Modliłam się wpatrzona w Jezusa. W pewnym momencie zrobiło się ciemno. Pomyślałam, że pewnie coś z ciśnieniem, jakiś ucisk, może osłabienie, ale nie, to nie to. Zobaczyłam lodź, a w niej siebie. Wpływałam w ciemność, a po chwili zobaczyłam światło i łódź, która wypływa. W tej łodzi nie byłam już sama. Płynęły ze mną dwie osoby - strażak i kierowca Tira, po czym znów widziałam, jak wcześniej, Najświętszy Sakrament i kaplicę. Szczerze przyznaję, że do tego dnia moje pojęcie o Najświętszym Sakramencie było takim trochę niedowierzaniem. Dziś już nie mam wątpliwości. Nie wiem, co robią dziś ci panowie, ale jeżeli Bóg, wystawiając mnie na próbę, posłużył się, by nawrócić chociażby tych dwóch ludzi, to warto było. „Pan jest moją mocą i źródłem męstwa! Jemu zawdzięczam moje ocalenie. On Bogiem moim, uwielbiać Go będę. On Bogiem ojca mego, będę Go wywyższał” (Wj 15:2)
Kiedy rozwiązały się języki i zrobiło się gwarno, dostałam wiele znaków obecności Boga przy mnie przez cały czas. To były moje najowocniejsze rekolekcje. Zbieram ich owoce cały czas.
W ubiegłym roku o tej porze czułam się fizycznie wspaniale . W tym roku czuję się nienajlepiej. W 2011 roku lekarze zdiagnozowali chorobę o nazwie fibriomialgia. Przez dwa lata do chwili wypadku czułam się bardzo dobrze. Niestety stres, trauma i tak silne przeżycia spowodowały nawrót choroby. Dziś pozostaje mi modlitwa i nadzieja, że lekarze znajdą lekarstwo. Że dzięki ich serdeczności zostanę zapisana na fizykoterapię, dzięki której wzmocnią się moje mięśnie.
Pan Jest tak blisko. W każdej sekundzie każdego dnia. Wystarczy zamilknąć, oddalić się w zacisze. Bo Pan mnie słucha i ja Go słyszę.
Marzena z Brukseli